środa, 19 kwietnia 2017

10. Uczennica alchemika

     Rozmawiałam ze Sienną przez całą noc. Wyczerpująco odpowiadała na każde moje pytanie. Niestety, w miarę jak mówiła, ich liczba w cale nie malała, a wręcz przeciwnie. Dzisiejszej nocy, skupiła się jednak bardziej na różnicach, jakie dzielą nasze dwa światy.
- Wiesz, na początku trudno się przestawić. Era popcornu i pizzy, a za chwilę era pieczonego dzika. Ten drugi świat, to praktycznie czyste średniowiecze. O ile mogę w tym przypadku użyć przymiotnika „czysty”. Jest kilka zasadniczych różnic. Niektórych roślin i zwierząt, które tutaj żyją, nie wymyśliłaby nawet Anna Shirley. Co ciekawe, niektóre zdawają się mieć magiczne właściwości… No, ale poza tymi kilkoma wyjątkami, ten świat wygląda jak średniowiecze, z tymi wszystkimi dworami, etykietą i innymi duperelami. Nie wiem, czy to, że trafiłaś na zamek to szczęście czy pech…
- Jak to? – zapytałam zdziwiona.
- Zapomniałaś już, że chcieli cię zabić? Nie wiem, kto i dlaczego, ale na pewno spróbują znowu. Moim zdaniem to głupota, że tam wróciłaś. To mi o czymś przypomniało… Muszę spotkać się z Eve i to wszystko wyjaśnić – zamyśliła się na chwilę. – Jak tam twoje dłonie i uda? – zapytała.
- Już dużo lepiej, twoja maść naprawdę działa – uśmiechnęłam się do niej.
- Pokaż – zażądała. Poczułam się trochę urażona, że mi nie wierzy, ale bez protestu pokazałam jej moje otarcia.
- Rzeczywiście, dużo lepiej – powiedziała ucieszona – ale nie radzę ci siadać na konia okrakiem jeszcze przez jakiś czas. Mam nadzieję, że Ferent wozi cię, że tak się wyrażę, po królewsku?
- Taaak – powiedziałam nieco zażenowana. – Skąd znasz przepis na tą leczniczą maść?
- To trochę skomplikowane… Terminuję u pewnego alchemika. Jest bardzo stary i ma inny pogląd na pewne rzeczy od innych ludzi. Myślę, że do pewnego stopnia domyśla się kim jestem, ale nie zadaje żadnych pytań. Miał opory żeby mnie przyjąć. Jego kilku poprzednich czeladników, otruło się ważąc mikstury, bo nie umieli rozpoznawać roślin! Idioci. Brali się za coś, o czym w ogóle nie mieli pojęcia. Długo zajęło mi przekonanie go, że nie jestem na tyle głupia, żeby otruć się wywarem z ognistej pokrzywy, ale w końcu udało mi się. Przyjął mnie na czeladnika, co wywołało protest miejscowej ludności, bo kobiety nie mogą nigdzie terminować. Ale Constantino się tym nie przejął. Jak już mówiłam, ma bardzo zdrowe poglądy na niektóre rzeczy. Czasami jest mi go szkoda. Urodził się o wiele za wcześnie…
- Dlaczego tak bardzo chciałaś u niego terminować? – zapytałam coraz bardziej zaciekawiona jej opowieścią.
- Są dwa powody. Po pierwsze: Interesowałam się sztuką alchemii jeszcze w naszym świecie. Przeczytałam chyba wszystkie książki na ten temat. Oczywiście u nas nauka alchemii nie była możliwa. W naszych czasach mogłabym zostać co najwyżej farmaceutą. Też mi coś! Tutaj, to zupełnie co innego. Umiem już rozpoznać każdy kwiat, krzew i drzewo w Sygetti oraz przyrządzać proste mikstury. Oczywiście ciągle się uczę.
Po drugie: W tym świecie nie ma lekarstw ani antybiotyków. Ludzie umierają prawie na każdym kroku. Znajomość antidotów jest bardzo pożyteczna. Raz na tydzień, robimy z Constantinem obchód wioski i pomagamy chorym ludziom. To też jest bardzo pożyteczne, ponieważ zyskałam tym sympatię prawie wszystkich w wiosce. Dzięki temu, zawsze mam informację z pierwszej ręki na każdy temat. No i wszędzie znajdę schronienie w razie niebezpieczeństwa.
Słuchałam jej opowieści jak urzeczona. Opowiadała o tym wszystkim z pasją w głosie i z iskrami w oczach. Nagle poczułam do niej wielki podziw. Potrafiła sobie poradzić w takich trudnych warunkach! I to zupełnie sama! Ja bez niej na pewno nie dałabym rady.
- Niedługo świt. Ferent pewnie zaraz przyjedzie – oznajmiła nagle Sienna.
- Już?! – zapytałam zdezorientowana. Jak to możliwe? Przecież dopiero co przyjechałam! Przy opowieściach Sophie, czas biegł jak zaczarowany.
- Czy zanim wyjdę, mogę zadać jeszcze jedno pytanie? – zapytałam.
- Jasne, wal śmiało. Ferenta i tak jeszcze nie ma. – odpowiedziała Sophie.
- Wyjaśnij mi w końcu, jak to jest z tymi ubraniami. W jaki sposób mogę je „przemycić”?
- To proste. Jeśli chcesz przenieść jakiś wygodny ciuch z A do B działa to następująco. W świecie B kładziesz się spać nago. Wstajesz w świecie A w tym, co miałaś na sobie gdy zasypiałaś. Potem, gdy idziesz spać w świecie A, zakładasz ubranie, które chcesz przemycić. Wtedy, obudzisz się w świecie B właśnie w tym ubraniu. Za pierwszym razem, gdy tu przybyłaś, miałaś na sobie normalne ciuchy, ponieważ w tym świecie nie byłaś jeszcze w nic ubrana. Nie pytaj mnie jak to działa, bo nie wiem. Wiem tylko tyle, że średniowiecze jest zbyt… konserwatywne, aby obudzić się nago.
Chwilę później, obie leżałyśmy na podłodze turlając się ze śmiechu.


*

Dotarliśmy z Ferentem do królewskich stajni. Zsiadłam ostrożnie z konia, mając na uwadze moje obolałe uda i pożegnałam się z Ferentem. Kiedy odjechał, odwróciłam się i zamarłam ze strachu. O boks jednego z koni, opierał się książę Eithan i patrzył na mnie spod zmrużonych powiek.
- Eithan…?! – zaczęłam drżącym głosem, starając się znaleźć jakąś wymówkę, dla zaistniałej sytuacji – Już wróciłeś? Gdzie byłeś przez tyle czasu?
- Chciałbym o to samo zapytać ciebie, Brianno – odezwał się niebezpiecznie spokojnym tonem.
- Byłam na przejażdżce z Ferentem – skłamałam.
- Tak wcześnie? – zapytał książę z powątpiewaniem w głosie.
- Tak! Ferent, chciał mi pokazać wschód słońca nad wioską. Wyjechaliśmy bardzo wcześnie…
- Masz mnie za idiotę? Nie było cię w twojej sypialni całą noc! – krzyknął Eithan.
- Ja tylko… Zaraz! Skąd wiesz, że mnie nie było? – zapytałam.
- To nieistotne. Ważne jest to, że twoje zachowanie jest bardzo podejrzane. Pojawiłaś się w naszym kraju w dziwnych ubraniach, z dziwnym zachowaniem, dziwnym językiem, kraj, który podałaś za swoją ojczyznę, nie istnieje. Masz dziwne otarcia na dłoniach. Na dodatek znikasz na całe noce. Przepraszam, ale nie mogę tego dłużej tolerować. – powiedział Eithan poważnym tonem.
- Co masz na myśli? – powoli wpadałam w panikę.
- Zrobię to, co zrobiłby mój ojciec, gdyby nie święto Huil Gerran… Brianno, niniejszym zostajesz pozbawiona praw damy dworu i zostajesz wtrącona do lochu. Straż! – zawołał Eithan lodowatym głosem.
- Co?! Nie!! Eithan! Dlaczego?! Dlaczego mi to robisz? – krzyczałam wyrywając się strażnikom, którzy pochwycili mnie na rozkaz księcia.
Eithan nie odezwał się, tylko szedł za strażnikami, którzy weszli ze mną do zamku, a teraz prowadzili mnie ciemnymi korytarzami.
Przestałam się wyrywać, a łzy stanęły mi w oczach. A już miałam nadzieję, że jakoś się to wszystko ułoży! Zaczęłam się przyzwyczajać do tego świata, i nawet wydał mi się on na swój sposób piękny.
Doszliśmy do zamkowych lochów. Straże, dosłownie wrzucili mnie do jednej z cel, zamknęli kraty i odeszli. Było tu bardzo ciemno i zimno. Tylko niewielka ilość światła wpadała przez malutkie okienko, umieszczone przy suficie mojej celi.
Eithan, który cały czas szedł za nami podszedł do krat.
- Dlaczego mi to zrobiłeś? – zapytałam go ze łzami w oczach.
Wyraz twarzy Eithana zmienił się. Teraz, wyglądał na człowieka rozdartego wewnętrznie.
- Brianno… To co zrobiłem jest sprzeczne z moimi uczuciami, ale nie miałem wyboru. Sygettia jest na skraju wojny! Nie mogę ryzykować, że jesteś szpiegiem.
- Szpiegiem? – zawyłam cichutko, kuląc się w kącie celi.
- Przykro mi – odpowiedział Eithan łamiącym się głosem i odszedł. Słyszałam echo jego oddalających się kroków. Nagle ogarnęła mnie furia. Jak on śmie? Podbiegłam do kraty i zawołałam za nim.
- Cholerny syn kurwiącej się kurwy!
Mój krzyk, odbijał się długo echem po ścianach lochu. Eithan musiał to słyszeć. Niestety, mimo wszystko nie zawrócił. Usiadłam ponownie w kącie i zaczęłam płakać.
Wyczerpana nieprzespaną nocą i nadmiarem emocji, szybko zasnęłam.


***

Obudziłam się rano w parszywym nastroju. Pamiętałam wszystko, co zdarzyło się w równoległym świecie. Jak on mógł mi to zrobić? Myślałam, że byliśmy na dobrej drodze, żeby się zaprzyjaźnić. Jak mógł mi wyciąć taki numer? Ja szpiegiem?! To jakiś absurd.
Zawinęłam się w kołdrę i miałam szczerą ochotę przeleżeć tak cały dzień. Niestety moje plany uległy zmianie, gdy do mojego pokoju wparował Douglas.
- Wstawaj. Dzwoniła Sophie. Chce się z tobą natychmiast spotkać w Mike’s Cafe. Nie wiem o co chodzi, ale zdaje się, że to coś ważnego. – po tych słowach wyszedł.
Dobrze wiedziałam o co chodzi Sophie. Pewnie chce ułożyć plan odbicia mnie z więzienia. Poprawiło mi to nieco humor, więc wstałam i powlokłam się do łazienki. Dwadzieścia minut później szłam żwawo w kierunku Mike’s Cafe.
Kiedy doszłam na miejsce, skierowałam się w stronę Sophie, która siedziała samotnie przy małym stoliku, w ogródku kawiarni.
- Cześć! Nareszcie jesteś! Ile można czekać? – przywitała mnie dziewczyna – Co zamawiasz?
- Espresso. – Oznajmiłam siadając na przeciw niej.
- Ja też – powiedziała Sienne i weszła do budynku. Wróciła po chwili z dwoma parującymi filiżankami.
- Słyszałam, że siedzisz teraz w lochu. – oznajmiła.
- Niestety – burknęłam pociągając łyk kawy. – Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, ja mnie stamtąd wydostaniesz.
- O to bym się nie martwiła – odpowiedziała spokojnie Sienna.
Niemożliwe. Czyżby miała już jakiś plan, wydostania mnie z lochu?
- Jak to? Przecież to jest gdzieś w zamkowych piwnicach! Tylu krętych i ciemnych korytarzy nie widziałam nigdy przedtem! No i oczywiście straże stoją na warcie! Przepraszam, ale chyba nawet ty nie dasz rady mnie stamtąd uwolnić.
Sophie zaśmiała się. Ja osobiście nie widziałam w tym nic śmiesznego.
- I nie zamierzam. Eithan to zrobi. – oznajmiła spokojnym głosem.
O mało nie wylałam kawy, tak wzdrygnęłam się na dźwięk jego imienia.
- Przecież to on mnie tam wsadził! Skurwiel. – warknęłam. – Nie wiem, kto informuje cię o tym, co się dzieje na zamku, ale najwyraźniej tym razem pomylił parę faktów.
Sophie rzuciła mi rozbawione spojrzenie. Jej oczy zdawały się mówić: „Nie kojarzysz najprostszych faktów”. Rozdrażniło mnie to jeszcze bardziej.
- Co knujecie? – rozległ się głos Marca tuż nade mną. Podskoczyłam ze strachu i wylałam kawę na obrus.
- Następny pomiot szatana! – parsknęłam, teraz już wkurzona do granic możliwości, wycierając kawę.
- Nie wiedziałem, że nie lubisz metalowców… – powiedział speszony Marco.
- Myślę, że Bree chodzi ogólnie o rodzaj męski. – wytłumaczyła Sophie.
Marco uniósł brew.
- Wiesz… PMS. – szepnęła konspiracyjnie Sophie i puściła do niego oko.
Marco pokiwał głową ze zrozumieniem, po czym rzucił krótkie „cześć” i odszedł.
- Zwariowałaś?! – krzyknęła na mnie Sophie – nie musisz obrażać wszystkich dookoła z byle powodu!
- Byle powodu?! Eithan kazał zamknąć mnie w lochach!
- Zrobił to żeby cię chronić, idiotko!
- Co? – zapytałam całkowicie zbita z pantałyku.
- Z moich poufnych źródeł wynika, że ktoś co nocy kręci się koło twojej komnaty. Najwyraźniej w dalszym ciągu próbują cię zabić. Nie udaje im się to, ponieważ noce spędzasz u mnie. Jest tylko kwestią czasu, zanim dowiedzą się gdzie znikasz. A wtedy będziesz w ogromnym niebezpieczeństwie. Eithan, najwyraźniej bardziej interesujący się twoim życiem niżbyś przypuszczała, zrozumiał to. Zamknął cię więc w lochu. Tam będziesz bezpieczna, bo więzienie jest pilnowane przez straż, no i ogólnie ciężko tam trafić. Żeby wrogowie uwierzyli, że naprawdę jesteś wtrącona do celi, sama musiałaś w to uwierzyć. Na zamku na pewno jest jakiś szpieg. Odegrał więc tę szopkę w stajni. Tak naprawdę wcale nie wierzy, żebyś to ty mogła być zdrajczynią. Oczywiście nie spędzisz tam całego życia. Z tego co wiem, Eithan szuka ci jakiegoś innego schronienia, poza zamkiem. – zakończyła Sophie.
Poczułam się, jakbyś ktoś walnął mnie w głowę patelnią. Nagle wszystko ułożyło się w logiczną całość.
- O nie… – jęknęłam, gdy przypomniałam sobie jak sprzeklinałam Eithana w lochach.
- Tak więc przykro mi, ale na mój ratunek raczej nie czekaj – oznajmiła Sophie z miłym uśmiechem.
- Powinnam chyba przeprosić Marca.
- Cały zespół ma próbę u Rodricka. Możemy tam pójść, jeśli chcesz.
Pokiwałam głową.


*

Kiedy doszłyśmy na miejsce chłopaki skończyli już próbę, i właśnie składali sprzęt.
- Może wam pomóc? – zapytała Sienna zaglądając do garażu.
- Soph! – zawołał na jej widok uśmiechnięty Bill, a ona podbiegła, żeby dać mu powitalnego buziaka.
- Kobietom z PMS wstęp wzbroniony – powiedział no mój widok Marco, ale poznałam, że mimo wszystko jest trochę rozbawiony.
Podeszłam, żeby go przeprosić, gdy reszta zwijała kable.
- Dobra, dobra nie gniewam się – powiedział Marco i dał mi przyjacielskiego kuksańca.
- Bree? Pomóż mi z tymi bębnami – poprosił Doug, który zanosił perkusję do bagażnika.
- Jasne – odpowiedziałam.
- Puk, puk! – w garażu rozległ się słodki głosik.
Wszyscy spojrzeli na postać, która pojawiła się u wejścia do garażu. Była to wysoka dziewczyna z blond włosami, różowymi tipsami i wysokimi obcasami. Jej wymiary to chyba legendarne 90-50-90. Miała krótką spódniczkę i wielki dekolt
- Nie przeszkadzam?
- To zależy – powiedział Rick, a w jego głosie wyczułam rezerwę.
Blondynka podeszła do niego i przesunęła zalotnie tipsem po jego piersi. Rick nie zmienił pozycji. Nadal wpatrywał się w nią spod przymrużonych powiek. Inni chłopcy odwrócili się z niesmakiem, a Sophie prychnęła. Nie wiedzieć czemu, poczułam do nieznajomej żądzę mordu. Blondynka wcale nie przejęła się ich zachowaniem.
- Oj! Rick… Długo się będziesz na mnie gniewał? – zapytała układając usta w dzióbek.
- Chodź Kate, chyba musimy coś sobie wyjaśnić – powiedział Rodrick i wyprowadził ją za rękę z garażu.
- Kto to jest? – zapytałam kiedy wyszli.
- To eks Ricka – oznajmił Bill. – Puszczała się na prawo i lewo więc z nią zerwał.
- Jak Rodrick mógł być z kimś takim? – zapytałam zdziwiona.
- Kiedy zaczął z nią chodzić była całkiem fajna. – oznajmił Marco. – Dopiero potem zamieniła się w plastika.
Pokręciłam głową zdumiona.
Z podwórka dobiegły nas krzyki.
- Kate! Daj sobie spokój! Rozmawialiśmy już o tym! Nie chcę z tobą być!
- Nie bądź śmieszny! Oboje wiemy, że ja mogę ci dać to, czego nie da ci żadna inna.
- AIDS? – zapytał Rick rozdrażniony.
- No już nie przesadzaj…
- To ty nie przesadzaj. Nie wrócę do ciebie i pogódź się z tym!
Rozmowa trochę przycichła, a niedługo potem Rick wrócił do garażu. Wszyscy na niego patrzyli.
- Słyszeliście – stwierdził Rodrick.
Marco pokiwał głową.
Rick podszedł do swojego motoru, wsiadł na niego i kopnął w pedał. Silnik zamruczał. Szybko podjęłam decyzję. W momencie kiedy Rick startował, wskoczyłam za nim na motor. Wyjechaliśmy w ciemność.

♣♣♣♣♣

Wiem! Wiem! Interpunkcja leży.
Myślę, żę podkład pasuje w jakiś dziwny, zagmatwany sposób.

Miłego czytania :)

Autor: Ginger

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz