- Puść mnie! – krzyknęłam, próbując się wyrwać księciu.
- Czy wiesz, co grozi za czarnoksięstwo w tym państwie? –
syknął.
- Ale ja…
- Stos – przerwał mi.
Zamarłam przerażona. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że
powrót do domu, to mój najmniejszy problem. Jeśli czegoś nie wymyślę to grozi mi śmierć.
Mimo, że przestałam się wyrywać, Eithan nadal trzymał moją
rękę w żelaznym uścisku. Co się z nim stało? Zaledwie wczoraj był taki miły…
- Nie jestem żadną czarownicą, przysięgam – mówiłam coraz
bardziej przerażona.
- Więc jak to wszystko wyjaśnisz? Obejrzałem twoje ciuchy, w
których tu przybyłaś. Są utkane z materiałów, których nikt nie zna. Czarownice
od dawna słynęły z ekstrawaganckich ubiorów. Nie jest również tajemnicą, że
wiedźmy, używają specjalnych eliksirów z mandragory, aby zachować wieczną
młodość oraz piękny wygląd. Ty zaś posiadasz niezwykłą urodę. Jakby tego było
mało używasz słów, których nie rozumiem i jesteś krnąbrna wobec mnie i mojej
rodziny! Czarownice, jeszcze kiedy nie były tępione, czasami pomagały rządzić
państwem. Zachowywały się zupełnie jak ty Brianno. Bez szacunku. Zupełnie jakby
to one zasiadały na tronie! Wczoraj nie zwracałem na to specjalnej uwagi, ale
dziś na śniadaniu uderzyło mnie twoje zachowanie. – Książę skończył mówić i
wpatrywał się we mnie wyczekująco. Nie wiedziałam o mam powiedzieć. Byłam
przerażona. Milczenie przedłużało się.
- Nic nie mówisz. Czyżbym miał rację? – spytał.
- Nie, ależ skąd… – głoś mi drżał.
- Więc? – Eithan oczekiwał odpowiedzi. Mój mózg pracował na
najwyższych obrotach. Muszę coś wymyślić, muszę.
- Więc…. eee… prawda jest taka, że pochodzę z bardzo
odległej krainy… I… Mój kraj został podbity przez wojska wroga. Porwano mnie i
wieziono na targ niewolników, z zamiarem sprzedania… Nagle powóz, na którym
mnie wieziono, wykoleił się i…
- I co?
- Spadając z wozu, uderzyłam głową o kamień i zemdlałam.
Dalej nic nie pamiętam. Gdy się obudziłam, byłam już ubrana w te ciuchy. Wtedy
znaleźli mnie rycerze, wasza wysokość. – Starałam się jak mogłam, żeby kłamstwo
wypadło przekonująco. Uścisk Eithana zelżał. Jego twarz wyrażała wahanie.
- Z jakiego państwa pochodzisz? – spytał. – O czasu
zaprowadzenia święta Huil Gerran nie słyszano tu o żadnej wojnie.
Tu mnie miał. Książę z pewnością wiedział wszystko o
polityce zagranicznej. Nie miałam wyboru, postanowiłam zasymulować omdlenie.
- Brianno? Coś nie tak? Dobrze się czujesz? – zaniepokoił
się Eithan, kiedy osunęłam się na zimną ziemię. – Brianno!
Poczułam dotyk
księcia na mojej twarzy. To dziwne. Byłam przerażona, ale gdy mnie dotknął,
przez moje ciało przeszło przyjemne mrowienie. Obym tylko się nie zarumieniła,
pomyślałam, bo inaczej cała mistyfikacja wyjdzie na jaw.
Eithan delikatnie
obrócił mnie na brzuch, i wprawnym ruchem, zaczął rozsznurowywać mój gorset.
Przestraszyłam się nie na żarty, ale gdy gorset się rozluźnił, zrozumiałam jego
intencje. Dziś rano służki zasznurowały mi go prawie tak mocno, jak wczoraj
przed ucztą. Pewnie kobiety często mdlały z tego powodu. A ja ani trochę się
temu nie dziwię!
Książę przewrócił
mnie z powrotem na plecy.
- Brianno? Brianno, obudź się. – mówił delikatnym głosem.
Wiedziałam, że czas statycznego omdlenia już mija, więc
otworzyłam oczy.
- Gdzie ja jestem? – Spytałam, starając się wypaść
przekonująco.
- Przepraszam, Brianno. To moja wina. Nie powinienem być
taki nieprzyjemny. Dobrze się czujesz?
- Tak, już chyba wszystko w porządku. – Powiedziałam
siadając. – To wszystko przez ten gorset, jest taki ciasny!
-Tak myślałem – zaśmiał się Eithan.
Ja też się uśmiechnęłam. Napięcie sprzed paru minut
całkowicie wyparowało.
- Jeszcze raz Cię przepraszam. Nie powinienem był cię
oskarżać. Porozmawiam z ojcem i obiecuje, że nie spotkają cię już żadne nieprzyjemności,
w związku z tą sprawą. Będziesz mogła gościć na zamku, ile tylko będziesz
chciała. Oczywiście niedługo wrócimy do tej rozmowy, przecież musisz kiedyś
odnaleźć swój dom. No, ale póki co wracajmy do zamku. – powiedział książę.
Pokiwałam głową ze
zrezygnowaniem. Eithan pomógł mi wstać z ziemi i zagwizdał na swojego konia.
Wielki, kary ogier wyłonił się z zarośli. Był tak piękny, że nie mogłam
powstrzymać jęku zachwytu.
- Nazywa się Werx. – Powiedział Eithan i poklepał konia po
karku.
- Jest cudowny.
- To prawda – zaśmiał się Eithan, podnosząc z ziemi
ustrzelonego ptaka. Wyjął z niego strzałę, oczyścił i włożył do kołczana.
Następnie przytroczył go do juków przy siodle.
Obserwowałam te czynności z zaciekawieniem. Gdy książę
skończył, popatrzył na mnie i na powrót zaczął się śmiać.
- O co chodzi? – spytałam zdezorientowana. – Mam coś na
twarzy? – Nie czekając na odpowiedź, zaczęłam pocierać policzek. Musiałam
wyglądać komicznie, bo Eithan zwinął się w kolejnym ataku śmiechu.
- No co? – zapytałam biorąc się pod boki.
Eithanowi udało się w końcu przestać śmiać, ale na jego
ustach, wciąż błąkał się zawadiacki uśmieszek.
- Brianno, nie możesz w takim stanie wrócić do zamku. –
Powiedział, wskazując na mój rozsznurowany gorset. – Aż strach pomyśleć co by ludzie
pomyśleli.
Popatrzyłam na siebie. Miał rację. Gorset teraz bardziej
pogrubiał, niż wyszczuplał sylwetkę. Był dziwnie przekręcony, a z pod spodu
wystawała rozchełstana halka.
- Ups. – Powiedziałam, nieudolnie próbując jakoś poprawić
mój ubiór. – Zdaje się, że jako książę nie powinieneś mnie widzieć w takim
stanie.
- Masz rację. – Uśmiechnął się Eithan. – Jednakże, jestem
teraz jedyną osobą, która może ci pomóc, prawda?
Nie czekając na odpowiedź, podszedł do mnie i zaczął
poprawiać mój strój. Zarumieniłam się jak piwonia, kiedy jego palce błądziły po
mojej talii. Gdy wszystko było na swoim miejscu, zaczął sznurować mój gorset.
Zawiązał go jednak znacznie luźniej niż służki, za co byłam mu wdzięczna.
- Możemy jechać? – Szepnął książę, gdy skończył sznurowanie.
Jego ciepły oddech owionął moją szyję. Po moim karku, znów przeszedł dreszcz.
- Jak najbardziej – odpowiedziałam obracając się.
*
- Brianno! Gdzie byłaś? Martwiłam się o ciebie! – krzyknęła
Quinella, podbiegając do mnie.
- Niepotrzebnie – odpowiedziałam jej, oglądając się za
siebie. Eithan odchodził z Werxem w kierunku królewskich stajni.
- Królowa chce cię widzieć – oznajmiła Quinella.
Zbladłam momentalnie. Królowa chce ze mną rozmawiać? Ale o
czym? Może widziała, jak wracam z Eithanem do zamku? Na pewno ma coś przeciwko
temu, że jej syn zadaje się z kimś takim jak ja.
- Mnie? Ale po co? – zapytałam przestraszona.
- Nie mam pojęcia. Czeka na ciebie w ogrodzie.
- Nie wiem gdzie to jest… – powiedziałam słabym głosem.
- Chodź, zaprowadzę cię – powiedziała Quinella i ruszyła
przed siebie. Podążyłam za nią z duszą na ramieniu.
- Nie martw się. – Widząc moje przygnębienie, dama dworu
chciała mnie pocieszyć. – Królowa jest bardzo szlachetna i łaskawa. Nie wiem o
co chodzi, ale na pewno cię wysłucha, i w miarę możliwości pomoże.
- Dziękuję. – Uśmiechnęłam się do niej z wdzięcznością.
W tym czasie doszłyśmy do królewskich ogrodów. Gdy weszłyśmy
przez bramę obrośniętą bluszczem, aż zaparło mi dech w piersiach. Teren ogrodu
był ogromny. Było tu mnóstwo krzewów i kwiatów, które były posadzone tak, aby
tworzyć wielkie wzory. Z okien pałacu musiało to wyglądać fantastycznie. Kwiaty
były tak różnokolorowe, że aż kręciło się w głowie od dłuższego patrzenia. Nie
znałam większości gatunków roślin. Z zadowoleniem rozpoznałam jednak kolhrię.
Podeszłam do niej i musnęłam ją palcem, a liście natychmiast zmieniły kolor. W
centralnej części ogrodu, znajdowała się olbrzymia fontanna. To właśnie tam,
czekała na nas królowa wraz z kilkoma damami dworu. Gdy podeszłyśmy bliżej
zauważyłam, że w fontannie pływa kika złotych rybek.
- Wasza wysokość chciała mnie widzieć? – zapytałam królową,
kłaniając się.
- Owszem Brianno. – Odpowiedziała królowa spokojnym głosem.
- O co chodzi?
- Za dwa dni król oraz młodzi książęta, jadą ze swoją świtą
na polowanie, do Szmaragdowego Boru. Tradycją naszego narodu jest to, aby na
łowach uczestniczyła choć jedna kobieta. Wierzymy, że to przynosi szczęście.
Zwykle jedzie jedna z dam dworu, ale one mają dość głosu trąb, ujadania chartów
oraz niewygodnej jazdy w siodle. Chciałam spytać cię, czy nie przejęłabyś tego
obowiązku na najbliższym polowaniu. Nie musisz nic robić, ważna jest tylko
twoja obecność. Co ty na to? – zakończyła królowa.
- Ależ oczywiście, wasza wysokość. Z chęcią pojadę.
- Świetnie. – Odpowiedziała królowa z uśmiechem. – Za dwa
dni o wschodzie słońca, staw się w królewskich stajniach. Służki pomogą ci
dopasować odpowiedni strój. To wszystko. Możesz odejść.
- Tak jest, wasza wysokość. – Odpowiedziałam i ruszyłam w
kierunku zamku.
Dopiero w mojej komnacie poczułam ulgę. Uff… Polowanie?
Jakoś to zniosę. Myślałam, że chodzi coś dużo gorszego.
Choć godzina nie była późna, poczułam się senna. „To
wszystko z nadmiaru emocji” – pomyślałam.
Postanowiłam się trochę zdrzemnąć przed kolacją. Zdjęłam
suknię i weszłam do ciepłego łóżka. Gdy, chwilę później, służka zapukała do
mojego pokoju, odpowiedziało jej tylko chrapanie.
***
Otworzyłam oczy.
Ojejku! -pomyślałam – Jaki ja miałam dziwny sen! Coś o
jakiejś królowej chyba. Nie… Przecież byłam w jakimś pięknym ogrodzie! Hmm..
Pozostałości snu uciekały z mojej świadomości lotem
błyskawicy. Pięć minut później mogłabym przysiąc, że tej nocy nie śniłam o
niczym.
Przewróciłam się na drugi bok, z zamiarem ponownego
zaśnięcia. W końcu dzisiaj sobota i mogę dłużej poleniuchować.
Gdy z powrotem zamknęłam oczy, obudził mnie okropny hałas.
Natychmiast nakryłam głowę poduszką. Po pewnym czasie uświadomiłam sobie, że to
Douglas, gra na perkusji.
Wypadłam rozwścieczona z pokoju, z poduszką w ręku.
Otworzyłam drzwi pokoju Douglasa z takim impetem, że aż trzasnęły o ścianę.
Podbiegłam do niego i zaczęłam go okładać poduszką, a gdy ta mi wypadła,
pięściami, z całej siły. Doug zasłonił się rękami.
- Ty idioto! Co. Ty. Wyprawiasz. Nie. Wiesz. Że. Dziś.
Sobota!? – po każdym moim słowie następował cios.
- Wariatko! Zostaw mnie! – krzyczał Douglas śmiejąc się i
uciekając mi po całym pokoju.
- Stój, żebym nie musiała cię ganiać, ty szarpidrucie!
- Co znowu? Masz PMS? – spytał.
- Że co? – spytałam zdezorientowana, przestając go okładać.
- Zespół Napięcia Przedmiesiączkowego. – Wyjaśnił z
rozbrajającym uśmiechem Douglas.
Zaczęłam go bić ze zdwojoną siłą, ale on chyba nic sobie z
tego nie robił.
- Czy ty nie wiesz, że sobotę lubię sobie dłużej pospać? –
krzyknęłam. – Tak trudno jest się powstrzymać, od walenia w te gary, chociaż do
dziesiątej?
- Dziesiątej? – Doug zrobił dziwną minę i popukał palcem w
zegar, wiszący tuż nad jego głową. Wskazówki pokazywały godzinę trzynastą.
To niemożliwe! Jakim cudem mogłam spać tak długo?
- Bree? Wszystko z tobą w porządku? Nie budziliśmy cię do
tej pory, bo uznaliśmy, że trochę snu ci się przyda.
- Tak. Dzięki, Doug. Chyba zejdę coś zjeść. – odpowiedziałam
i wyszłam z jego pokoju.
Nie mieściło mi się z głowie, jak mogłam tyle spać. Jednak
uświadomiłam sobie, że jestem bardziej wypoczęta niż wczoraj. Niedużo, ale
jednak. To poprawiło mi trochę humor.
W kuchni zastałam Brada, który zajadał agrestową galaretkę.
- Patrz! – powiedział, nabierając trochę galaretki na łyżkę.
– Ekoplazmatyczny glut! Ohydny, ekoplazmatyczny glut! Pycha! – Włożył galaretkę
do buzi z wyrazem błogości na twarzy.
- Ble! – powiedziałam tylko i otworzyłam lodówkę, w poszukiwaniu
mleka.
- Że co? – zdziwił się Brad.
- Ble! – powtórzyłam i schyliłam się, ponieważ ujrzałam
mleko na najniższej półce.
- A masz! Posmakuj mocy endoplazmy! – wykrzyknął brat, i
chwilę później poczułam na karku coś zimnego, oślizłego i… galaretowego.
- BRAAAD!!! – krzyknęłam i rozpoczęłam pogoń za moim bratem.
Brad zwinnie uchylił się przed moimi rękami i wybiegł z
kuchni, kierując się w stronę drzwi frontowych.
- Wracaj tu!
- Nie trzeba było kpić z mocy endoplazmy!
Brad otworzył drzwi i wybiegł na zewnątrz. Podążyłam za nim,
ale wychodząc odbiłam się od czegoś twardego.
- Cześć Bree! – przywitał się Tom. – Może masz ochotę na…
- Dom wariatów!!! – krzyknęłam i pobiegłam do swojego
pokoju.
^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^
Tak, wiem. Stylistyka i interpunkcja leżą. Za to nareszcie,
udało mi się znaleźć podkład muzyczny. Menu dalej w rozsypce… Ech, ciężki był
tydzień, oj ciężki…
Autor: Ginger
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz