Usłyszałam pukanie
do drzwi.
– Czego?! –
krzyknęłam spod kołdry.
Ktoś wszedł do
mojego pokoju i usiadł na skraju łóżka.
– Bree? – to był
Tom.
– Co? – burknęłam.
Mój głos tłumiła kołdra.
– Wstań z łóżka –
prosił, bezskutecznie próbując zdjąć pościel z mojej głowy.
– Niby po co? –
wychyliłam czubek głowy.
– Jak to po co? –
obruszył się Tom. – Chcesz zmarnować taką piękną sobotę?
– Chcę tylko spać…
Tom skorzystał z
mojej nieuwagi i zdarł ze mnie pościel.
– Tom! –
wrzasnęłam. – Oddaj mi kołdrę!
– Ubierz się –
roześmiał się, przyglądając moim bezsilnym próbom odebrania mu mojej kołdry,
którą trzymał nad głową.
– A jestem goła? –
wskazałam jedną ręką koszulkę, drugą szorty, które służyły mi za piżamę.
Tom pokręcił głową
z politowaniem.
– Okay – wsparłam
się pod boki. – A co będziemy robić?
– Jedziemy w plener
– oświadczył, rzucając kołdrę z powrotem na łóżko. – Razem z Sarą, Danem, Ianem
i Adamem.
– Gdzie? –
zapytałam, przekrzywiając głowę.
– Niespodziewanka*
– odrzekł mój przyjaciel. – No, na co czekasz? Przebieraj się!
– Przy tobie?
– Nie krępuj się –
wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Spadaj, świrze –
pchnęłam go oburącz w kierunku drzwi. – Wynocha.
Tom, śmiejąc się
wyszedł z mojego pokoju.
Założyłam moją
ulubioną spódnicę w kwiatowy wzór i zieloną bluzkę. Wpadłam do łazienki,
szybko się umyłam, rozczesałam włosy i rozpuściłam je luźno
na plecy.
– Chcesz jechać na
motorze w tej spódnicy do kostek? – zapytał Tom, wpatrując się we mnie, jak w
wariatkę.
– Jedziemy na
motorach? – spojrzałam na swój strój.
– Tak! – odparł. –
A na czym mielibyśmy pojechać? Na miotłach?
Obrzuciłam go
ponurym spojrzeniem, założyłam trampki i wyszłam z domu razem z Tomem.
– Poczekaj chwilę –
rzuciłam do mojego przyjaciela.
Podniosłam
spódnicę, by nie zaplątała mi się pod nogami. Poczułam się, jakbym już
wcześniej to robiła, ale nie miałam pojęcia kiedy. Próbowałam sobie
przypomnieć, lecz natrafiłam na pustkę. Jednak uczucie deja vu nadal mnie
nękało. Odrzuciłam od siebie te dziwne myśli i pobiegłam do otwartego na oścież
garażu. Pod samochodem leżał ojciec i coś naprawiał.
– Tato, wychodzę z
przyjaciółmi. – Zakomunikowałam do wystających stóp taty.
– Gdzie? – zapytał,
wysuwając się spod auta.
– W plener –
powtórzyłam słowa Toma. – Nie wiem kiedy wrócę.
– Mam nadzieję, że
przed północą – spojrzał na mnie uważnie.
– Da się zrobić –
uśmiechnęłam się do niego.
Zerknął na moją
spódnicę, potem na mnie.
– Zamierzasz jechać
na motorze w tej spódnicy?
– Taaak –
wymamrotałam z poirytowaniem. Ile razy jeszcze będą mnie o to pytać?
– Dobra, ale
uważajcie na siebie – wsunął się z powrotem pod samochód. – I nie jedźcie za
szybko!
– Ma się rozumieć!
– odkrzyknęłam, biegnąc z powrotem do Toma.
– Jedziemy? –
zapytał.
Przytaknęłam,
sięgając po kask. Wtedy zauważyłam nadchodzącego Douglasa. Razem z
kumplami sprawnie przeskoczyli nasze niskie ogrodzenie i
podeszli do nas.
– Siema, co tam? –
przywitali się.
Bill, Rodrick i
Marco razem z moim bratem tworzyli rockowy/metalowy kwartet. Marco miał
przewieszony przez ramię pokrowiec ze swoją gitarą
elektryczną, Bill z gitarą basową, a Rodrick z akustyczną. Marco miał
popielate, długie prawie pasa proste włosy, ubrany był w czarny płaszcz
sięgający niemal ziemi i wysokie glany. Bill miał krótkie brązowe włosy i nosił
skórzaną kurtkę. Natomiast Rodrick miał ciemną kręconą czuprynę, na głowie
zawiązaną granatową chustkę. Do tego mój braciszek ze swoimi czarnymi,
dłuższymi włosami, które tworzyły, jak to on ujął „artystyczny nieład” na jego
głowie, jadowicie zielonymi oczami (które odziedziczyliśmy po ojcu) i
kolczykiem w brwi, dopełniał całości.
Uśmiechnęłam się do
nich przyjaźnie. Bardzo ich lubiłam, pomimo tego, że czasem nieźle mnie
wkurzali.
– Jedziemy na małą
wycieczkę – powiedział Tom.
– A my idziemy
poćwiczyć – odezwał się Rodrick swym głębokim tenorem. To właśnie on był
głównym wokalistą ich zespołu.
– O tak – Marco
uczynił gest, jakby grał na gitarze.
– Niestety nie
możemy was posłuchać – powiedział Tom.
– Może to i lepiej
– zmarszczyłam nos. – Okropnie fałszujecie.
– Jasne – roześmiał
się Douglas. – Chyba siebie nie słyszysz. Ostatnio jak grałaś, myslałem, że
Brad ukradł ci gitarę i się nią bawi.
– Hahaha –
sarknęłam. – Przestroiła się.
Doug pokiwał głową
ironicznie. Pokazałam mu język i założyłam kask. Rozmawialiśmy jeszcze chwilę,
po czym chłopaki poszli grać, a my ruszyliśmy w drogę. Na mieście spotkaliśmy
się z resztą i pojechaliśmy w nieznane mi miejsce. Tom za nic nie chciał mi
powiedzieć, gdzie się wybieramy.
W pewnym momencie
wjechaliśmy na szosę, by po chwili jechać leśną ścieżką. Zdumiona
obserwowałam otoczenie, próbując odgadnąć gdzie się
znajdowaliśmy. Jednak nic mi nie
przychodziło do głowy, więc dałam za wygraną i czekałam aż
dojedziemy do celu.
W końcu dotarliśmy
na miejsce. Powoli zeszłam z motoru i zdjęłam kask, po czym rozejrzałam wkoło.
Znajdowaliśmy się w środku lasu, a dokładniej na polanie. Na trawie pośrodku
ułożone było koło z kamieni, a wewnątrz niego stos drewna.
– I ja ci się
podoba? – zapyta Tom, kładąc kask na kierownicy. – Postanowiliśmy trochę się
rozerwać. Adam przywiózł namioty. Za chwilę je rozłożymy.
– Jest git, ale
muszę powiedzieć tacie, że nie wrócę do domu na noc – zdążyłam tylko tyle
powiedzieć, bo Sara pociągnęła mnie za rękę w stronę
ogniska.
– Rozpalmy to –
moja koleżanka wyjęła z kieszeni zapałki. – Kurczę, nie mamy żadnej podpałki,
ani nic w tym stylu…
– Chodź –
powiedziałam. – Poszukamy czegoś w lesie.
Po kilku minutach
znalazłyśmy suchą trawę, która idealnie nadawała się na podpalenie ogniska.
Nazbierałyśmy jej pełne garście i podłożyłyśmy pod ułożone przez chłopaków
drewna. Tom wyjął zapałki i podpalił nasz stosik. Nie minęło pięć minut, a
ognisko paliło się przyjemnie trzaskającym ogniem. Usiedliśmy na
prowizorycznych ławach, zrobionych z deski i dwóch klocków. Wtedy wyjęłam
telefon i poinformowałam tatę o namiotowaniu. na początku trochę się
sprzeciwiał, ale w końcu ustąpił.
Dan wyjął gitarę i
zaczął grać jakąś piosenkę. Zgadywaliśmy jaką. Później przejęłam od niego
gitarę, a reszta zgadywała dalej.
– Wiem! – krzyknął
Tom. – to jest „Trzepała Zośka dywan”!
Wybuchliśmy gromkim
śmiechem.
– To nie to? –
zdziwi się, robiąc komiczną minę.
– Niestety –
pochyliłam się w jego stronę i pokazałam mu język.
Tom pokręcił głową
z rozbawieniem.
Czas spędzony przy
ognisku minął nam niezwykle szybko. Wieczorem zaczynałam odczuwać
zmęczenie, ale wlałam w siebie hektolitry kawy z termosu
Iana. Ogień palił się jasnymi
płomieniami, ogrzewając nas i rozświetlając ciemną powłokę
nocy. Oparłam głowę na ramieniu Toma i wpatrywałam się w ogień.
– Tylko mi tutaj
nie zaśnij – zastrzegł Tom.
– Nie martw się,
nie zasnę – uspokoiłam go.
Słuchałam rozmowy
moich przyjaciół i walczyłam z ogarniającą mnie sennością. Jednak mimo ciągłego
przecierania oczu i szczypaniu się w rękę, przegrałam walkę ze snem…
***
Obudził mnie blask
słońca wydobywający się spod lekko rozsuniętych zasłon. Przetarłam
powieki i przeciągnęłam się ziewając. Podeszłam do okna,
wychodzącego na balko, otworzyłam je i po chwili rozkoszowałam się blaskiem
wschodzącego słońca. Z balkonu rozciągał się przepiękny widok na królestwo.
Ogromny ogród królowej sprawia wrażenie magicznego. Płatki kwiatów i lśniące
liście krzewów mieniły się w słońcu. piękna marmurowe nimfy wodne przelewały ze
swoich dzbanków krystalicznie czystą wodę, w której pływay złote rybki.
Wciągnęłam świeże
powietrze w nozdrza i wypuściłam je z westchnieniem. Nigdy wcześniej nie
widziałam czegoś tak pięknego.
– Gdzie panienka
jest? – usłyszałam głos służki z głębi komnaty.
– Tutaj, an
balkonie – odpowiedziałam obracając się.
Młoda dziewczyna
podeszła do mnie nieśmiało się uśmiechając. To ona powiedziała wczoraj, że
jestem ładniejsza od narzeczonej księcia Deyrona. Uśmiechnęłam się do niej
szeroko i zapytałam:
– Jak masz na imię?
– Eve, panienko –
odparła, kłaniając się.
– Mów mi Bree, Eve.
Dziewczyna
podniosła swoje błyszczące brązowe oczy i skinęła głową radośnie. Miała długie
kasztanowe włosy, które splecione były w warkocz.
– Ile masz lat? –
zapytałam.
– Osiemnaście –
odpowiedziała. – Za godzinę śniadanie, pani Quinella kazała mi cię przygotować,
pani – powiedziała bezwednie, jednak po chwili się poprawiła. – To znaczy,
Bree.
– Tak lepiej. –
Roześmiałam się. – A więc chodźmy.
– Musimy zejść na
dół do łaźni. Przygotowałam ci kąpiel.
– Dobrze.
Gdy znalazłyśmy się
w piwnichach, gdzie między innymi znajdowały się łaźnie, Eve zaprowadziła mnie
do osobnego pomieszczenia z granitową posadzką, gdzie w centrum znajdowała się
ogromna drewniana balia z parujacą wodą.
Nie kryłam swojego
zdziwienia. Podeszłam do balii i zanurzyłam w niej dłoń. Eve popatrzyła na mnie
i zapytała:
– Woda jest za
zimna?
- Nie, nie. Jest gorąca. – Uśmiechnęłam się do
niej.
– Na wieszaku jest
bielizna, kiedy skończysz zadzwoń dzwonkiem – wskazała na zydelek, stojący obok
balii. – Tutaj jest też mydło, dzban i różany olejek.
– Dziękuję, Eve –
posłałam jej uroczy uśmiech.
Dziewczyna dygnęła
i wyszła.
Zrzuciłam z siebie
halkę i szlafrok, po czym nalałam do balii olejku i wrzuciłam kostę mydła. Nie
zastanawiając się dłużej wskoczyłam do parującej wody tak, że rozbryzgnęła na
boki.
Zachichotałam jak szalona i zanurkowałam. Po chwili
wynurzyłam się i odnalazłszy mydło,
zaczęłam się porządnie namydlać. Gdy już wyszorowałam się do
czysta, oparłam się o brzeg
mojej „wanny” i wdychałam zapach olejku różanego.
Rozglądnęłam się wokół i stwierdziłam, że wszystko wokół pokryte było pianą,
wliczając mnie. Uśmiechnęłam się pod nosem i przymknęłam oczy, rozluźniając
mięśnie. Tak, to było mi potrzebne…
Wtem usłyszałam
stukot butów. Otworzyłam oczy i ujrzałam w drzwiach księcia Eithana. Miał
rozchełstaną koszulę, spod której widać było jego umięśniony tors i brzuch. Gdy
mnie ujrzał, jego oczy zrobiły się okrągłe jak spodki. Odruchowo zanurzyłam się
w wodzie po samą szyję.
– Yyy… – zająknął
się. – Przepraszam, Brianno.
Obrócił się na
pięcie i już go nie było. Cały incydent trwał zaledwie pół minuty. Na moje
policzki wypełzł rumieniec. Szczęście, że piana wszystko zakryła, pomyślałam.
Ochlapałam się wodą, spłukując całą pianę i wyszłam z balii. Szybko wytarłam
się bawełnianym ręcznikiem i założyłam bieliznę. Dopiero wtedy zadzwoniłam
dzwonkiem. Po chwili przybiegła Eve, niosąc ze sobą niebieską suknię i przybory
toaletowe. Nawet jej nie wspominałam o incydencie z księciem Eithanem.
Dziewczyna zasznuriwała mi gorset i pomogła założyć błekitną sukienkę.
Ucieszyłam się, bo była wygodniejsza od poprzednich. Gładki materiał ładnie się
uładał i swobodnie spływał w dół. Maleńkie koraliki ozdabiay jej dekolt, talię
i krawędzie. Eve chciała uożyć mi włosy w kok, jednak powiedziałam jej, by
zaplotła mi dwa cienkie warkoczyki z obu stron głowy i związała je razem z
tyłu. W tym uczesaniu czułam się swobodnie.
– Ślicznie
wyglądasz, Bree – powiedziała Eve.
– Dziękuję –
uśmiechnęłam się do niej.
– Teraz zaprowadzę
cię na śniadanie.
– No tak, śniadanie
– przypomniałam sobie. – Zaczekaj chwilkę.
Podbiegłam do
zydelka, odkręciłam korek buteleczki olejku ,różanego i roztarłam go na skórze
nadgarstków i szyi. Odłożyłam flakonik na zydelek, uśmiechnęłam się do Eve i
ruszyłyśmy w drogę do królewskiej jadalni. Czy jak to się tam nazywa…
***
Na śniadaniu nieco
się stresowałam, ale w ostatecznym rozrachunku zrobiłam wszystko tak, jak
przystało damie. Starałam się nie patrzeć w stronę księcia Eithana, bo za
każdym razem, gdy przypominałam sobie, o tym ja wszedł do łaźni, gdy się
kąpałam, robiło mi się gorąco.
Po posiłku Quinella
oprowadziła mnie po zamku i dziedzińcu. Zajęłoby to nam cały dzień, ale
dziewczyna pośpiesznie mi wszystko wytłumaczyła, bo umówiła
się na spotkanie z przyjaciółką, która mieszkała w sąsiednim królestwie.
– Baw się dobrze!
- pożegnałam ją i skierowałam się do
ogrodu.
Spacerowałam
pomiędzy rabatkami pięknych kwiatów, rozkoszując się ich zapachem. Nogi
poniosły mnie aż do centrum ogrodu, gdzie znajdowała się
fontanna. Zamierzałam na niej
beztrosko usiąść, jednak w pewnym momencie zauważyłam
Eithana. Siedział po drugiej stronie, opierając brodę na ręce. Bezwiednie
jęknęłam. Książę błyskawicznie obrócił się w moją stronę.
– Kamyk wpadł mi do
buta – skłamałam, siadając na brzegu fontanny z daleka od niego.
Udawałam, że coś
wyjmuję z moich granatowych butów, mając skrytą nadzieję, że Eithan nie zacznie
rozmowy. Była to niestety zgubna nadzieja.
– Brianno, mam
nadzieję, że nie masz mi za złe… – zaczął, jednak mu przerwałam.
– Nie mam –
odparłam, próbując powstrzymać wypływający na policzki rumieniec. – Mów mi
Bree.
– Dobrze, ale w
takim razie mów mi po prostu Eithan – uśmiechnął się do mnie. – Bez żadnych
tytułów.
– Nie będę mieć
przez to kłopotów? – zapytałam, patrząc mu w ciemne przenikliwe oczy.
– Nie, kiedy ci na
to pozwoliłem – wyjaśnił, przysuwając się do mnie.
Pokiwałam głową.
Zapadło milczenie, a Eithan patrzył nieobecnym wzrokiem przed siebie,
marszcząc brwi. Nawet wtedy był zabójczo przystojny. Czarne
włosy okalały jego twarz,
kontrastując z jasną skórą.
– Nad czym tak
rozmyślasz? – zapytałam go. Inaczej gapiłabym się na niego w nieskończoność.
– Nie będziesz tym
zainteresowana – odparł, patrząc mi w oczy z tą swoją przenikliwością.
– Skąd możesz to
wiedzieć? – uśmiechnęłam się.
Na chwilę jego
twarz się rozjaśniła jednak niedługo potem z powrotem zmarszczył brwi.
– Może się
przejdziemy? – zaproponował, wstając.
Wyciągnął dłoń w
moim kierunku. Gdy dotknęłam jego skóry po moim ciele przeszedł delikatny
dreszcz. Wyszliśmy z ogrodu i książę prowadził mnie na błonia, z dala od
królestwa.
– A więc o czym tak
intensywnie myślisz? – ponowiłam pytanie, zerkając na niego.
~*~
Nareszcie! Już
myślałam, że wena nigdy do mnie nie wróci. A jednak, udobruchałam ją i wróciła.
:D Mam nadzieję, że dotrwa ze mną do ferii. Trzymajcie kciuki. ;)
I semestr
zaliczony, chociaż nie wiadomo jeszcze jak to wyjdzie z biologią. Wszystko
zależy od naszego „kochanego” pana Szopy.
Ginger, mam
nadzieję, że już masz pomysł na następną notkę. ;D A wy, oceniajcie czy wena
była dla mnie łaskawa. :P
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz