środa, 19 kwietnia 2017

5. Kąpiel

  Usłyszałam pukanie do  drzwi.
   – Czego?! – krzyknęłam spod kołdry.
   Ktoś wszedł do mojego pokoju i usiadł na skraju łóżka.
   – Bree? – to był Tom.
   – Co? – burknęłam. Mój głos tłumiła kołdra.
   – Wstań z łóżka – prosił, bezskutecznie próbując zdjąć pościel z mojej głowy.
   – Niby po co? – wychyliłam czubek głowy.
   – Jak to po co? – obruszył się Tom. – Chcesz zmarnować taką piękną sobotę?
   – Chcę tylko spać…
   Tom skorzystał z mojej nieuwagi i zdarł ze mnie pościel.
   – Tom! – wrzasnęłam. – Oddaj mi kołdrę!
   – Ubierz się – roześmiał się, przyglądając moim bezsilnym próbom odebrania mu mojej kołdry, którą trzymał nad głową.
   – A jestem goła? – wskazałam jedną ręką koszulkę, drugą szorty, które służyły mi za piżamę.
   Tom pokręcił głową z politowaniem.
   – Okay – wsparłam się pod boki. – A co będziemy robić?
   – Jedziemy w plener – oświadczył, rzucając kołdrę z powrotem na łóżko. – Razem z Sarą, Danem, Ianem i Adamem.
   – Gdzie? – zapytałam, przekrzywiając głowę.
   – Niespodziewanka* – odrzekł mój przyjaciel. – No, na co czekasz? Przebieraj się!
   – Przy tobie?
   – Nie krępuj się – wyszczerzył zęby w uśmiechu.
   – Spadaj, świrze – pchnęłam go oburącz w kierunku drzwi. – Wynocha.
   Tom, śmiejąc się wyszedł z mojego pokoju.
   Założyłam moją ulubioną spódnicę w kwiatowy wzór i zieloną bluzkę. Wpadłam do łazienki,
szybko się umyłam, rozczesałam włosy i rozpuściłam je luźno na plecy.
   – Chcesz jechać na motorze w tej spódnicy do kostek? – zapytał Tom, wpatrując się we mnie, jak w wariatkę.
   – Jedziemy na motorach? – spojrzałam na swój strój.
   – Tak! – odparł. – A na czym mielibyśmy pojechać? Na miotłach?
   Obrzuciłam go ponurym spojrzeniem, założyłam trampki i wyszłam z domu razem z Tomem.
   – Poczekaj chwilę – rzuciłam do mojego przyjaciela.
   Podniosłam spódnicę, by nie zaplątała mi się pod nogami. Poczułam się, jakbym już wcześniej to robiła, ale nie miałam pojęcia kiedy. Próbowałam sobie przypomnieć, lecz natrafiłam na pustkę. Jednak uczucie deja vu nadal mnie nękało. Odrzuciłam od siebie te dziwne myśli i pobiegłam do otwartego na oścież garażu. Pod samochodem leżał ojciec i coś naprawiał.
   – Tato, wychodzę z przyjaciółmi. – Zakomunikowałam do wystających stóp taty.
   – Gdzie? – zapytał, wysuwając się spod auta.
   – W plener – powtórzyłam słowa Toma. – Nie wiem kiedy wrócę.
   – Mam nadzieję, że przed północą – spojrzał na mnie uważnie.
   – Da się zrobić – uśmiechnęłam się do niego.
   Zerknął na moją spódnicę, potem na mnie.
   – Zamierzasz jechać na motorze w tej spódnicy?
   – Taaak – wymamrotałam z poirytowaniem. Ile razy jeszcze będą mnie o to pytać?
   – Dobra, ale uważajcie na siebie – wsunął się z powrotem pod samochód. – I nie jedźcie za
szybko!
   – Ma się rozumieć! – odkrzyknęłam, biegnąc z powrotem do Toma.
   – Jedziemy? – zapytał.
   Przytaknęłam, sięgając po kask. Wtedy zauważyłam nadchodzącego Douglasa. Razem z
kumplami sprawnie przeskoczyli nasze niskie ogrodzenie i podeszli do nas.
   – Siema, co tam? – przywitali się.
   Bill, Rodrick i Marco razem z moim bratem tworzyli rockowy/metalowy kwartet. Marco miał
przewieszony przez ramię pokrowiec ze swoją gitarą elektryczną, Bill z gitarą basową, a Rodrick z akustyczną. Marco miał popielate, długie prawie pasa proste włosy, ubrany był w czarny płaszcz sięgający niemal ziemi i wysokie glany. Bill miał krótkie brązowe włosy i nosił skórzaną kurtkę. Natomiast Rodrick miał ciemną kręconą czuprynę, na głowie zawiązaną granatową chustkę. Do tego mój braciszek ze swoimi czarnymi, dłuższymi włosami, które tworzyły, jak to on ujął „artystyczny nieład” na jego głowie, jadowicie zielonymi oczami (które odziedziczyliśmy po ojcu) i kolczykiem w brwi, dopełniał całości.
   Uśmiechnęłam się do nich przyjaźnie. Bardzo ich lubiłam, pomimo tego, że czasem nieźle mnie wkurzali.
   – Jedziemy na małą wycieczkę – powiedział Tom.
   – A my idziemy poćwiczyć – odezwał się Rodrick swym głębokim tenorem. To właśnie on był
głównym wokalistą ich zespołu.
   – O tak – Marco uczynił gest, jakby grał na gitarze.
   – Niestety nie możemy was posłuchać – powiedział Tom.
   – Może to i lepiej – zmarszczyłam nos. – Okropnie fałszujecie.
   – Jasne – roześmiał się Douglas. – Chyba siebie nie słyszysz. Ostatnio jak grałaś, myslałem, że Brad ukradł ci gitarę i się nią bawi.
   – Hahaha – sarknęłam. – Przestroiła się.
   Doug pokiwał głową ironicznie. Pokazałam mu język i założyłam kask. Rozmawialiśmy jeszcze chwilę, po czym chłopaki poszli grać, a my ruszyliśmy w drogę. Na mieście spotkaliśmy się z resztą i pojechaliśmy w nieznane mi miejsce. Tom za nic nie chciał mi powiedzieć, gdzie się wybieramy.
   W pewnym momencie wjechaliśmy na szosę, by po chwili jechać leśną ścieżką. Zdumiona
obserwowałam otoczenie, próbując odgadnąć gdzie się znajdowaliśmy. Jednak nic mi nie
przychodziło do głowy, więc dałam za wygraną i czekałam aż dojedziemy do celu.
   W końcu dotarliśmy na miejsce. Powoli zeszłam z motoru i zdjęłam kask, po czym rozejrzałam wkoło. Znajdowaliśmy się w środku lasu, a dokładniej na polanie. Na trawie pośrodku ułożone było koło z kamieni, a wewnątrz niego stos drewna.
   – I ja ci się podoba? – zapyta Tom, kładąc kask na kierownicy. – Postanowiliśmy trochę się
rozerwać. Adam przywiózł namioty. Za chwilę je rozłożymy.
   – Jest git, ale muszę powiedzieć tacie, że nie wrócę do domu na noc – zdążyłam tylko tyle
powiedzieć, bo Sara pociągnęła mnie za rękę w stronę ogniska.
   – Rozpalmy to – moja koleżanka wyjęła z kieszeni zapałki. – Kurczę, nie mamy żadnej podpałki, ani nic w tym stylu…
   – Chodź – powiedziałam. – Poszukamy czegoś w lesie.
   Po kilku minutach znalazłyśmy suchą trawę, która idealnie nadawała się na podpalenie ogniska. Nazbierałyśmy jej pełne garście i podłożyłyśmy pod ułożone przez chłopaków drewna. Tom wyjął zapałki i podpalił nasz stosik. Nie minęło pięć minut, a ognisko paliło się przyjemnie trzaskającym ogniem. Usiedliśmy na prowizorycznych ławach, zrobionych z deski i dwóch klocków. Wtedy wyjęłam telefon i poinformowałam tatę o namiotowaniu. na początku trochę się sprzeciwiał, ale w końcu ustąpił.
   Dan wyjął gitarę i zaczął grać jakąś piosenkę. Zgadywaliśmy jaką. Później przejęłam od niego gitarę, a reszta zgadywała dalej.
   – Wiem! – krzyknął Tom. – to jest „Trzepała Zośka dywan”!
   Wybuchliśmy gromkim śmiechem.
   – To nie to? – zdziwi się, robiąc komiczną minę.
   – Niestety – pochyliłam się w jego stronę i pokazałam mu język.
   Tom pokręcił głową z rozbawieniem.
   Czas spędzony przy ognisku minął nam niezwykle szybko. Wieczorem zaczynałam odczuwać
zmęczenie, ale wlałam w siebie hektolitry kawy z termosu Iana. Ogień palił się jasnymi
płomieniami, ogrzewając nas i rozświetlając ciemną powłokę nocy. Oparłam głowę na ramieniu Toma i wpatrywałam się w ogień.
   – Tylko mi tutaj nie zaśnij – zastrzegł Tom.
   – Nie martw się, nie zasnę – uspokoiłam go.
   Słuchałam rozmowy moich przyjaciół i walczyłam z ogarniającą mnie sennością. Jednak mimo ciągłego przecierania oczu i szczypaniu się w rękę, przegrałam walkę ze snem…


***

   Obudził mnie blask słońca wydobywający się spod lekko rozsuniętych zasłon. Przetarłam
powieki i przeciągnęłam się ziewając. Podeszłam do okna, wychodzącego na balko, otworzyłam je i po chwili rozkoszowałam się blaskiem wschodzącego słońca. Z balkonu rozciągał się przepiękny widok na królestwo. Ogromny ogród królowej sprawia wrażenie magicznego. Płatki kwiatów i lśniące liście krzewów mieniły się w słońcu. piękna marmurowe nimfy wodne przelewały ze swoich dzbanków krystalicznie czystą wodę, w której pływay złote rybki.
   Wciągnęłam świeże powietrze w nozdrza i wypuściłam je z westchnieniem. Nigdy wcześniej nie widziałam czegoś tak pięknego.
   – Gdzie panienka jest? – usłyszałam głos służki z głębi komnaty.
   – Tutaj, an balkonie – odpowiedziałam obracając się.
   Młoda dziewczyna podeszła do mnie nieśmiało się uśmiechając. To ona powiedziała wczoraj, że jestem ładniejsza od narzeczonej księcia Deyrona. Uśmiechnęłam się do niej szeroko i zapytałam:
   – Jak masz na imię?
   – Eve, panienko – odparła, kłaniając się.
   – Mów mi Bree, Eve.
   Dziewczyna podniosła swoje błyszczące brązowe oczy i skinęła głową radośnie. Miała długie kasztanowe włosy, które splecione były w warkocz.
   – Ile masz lat? – zapytałam.
   – Osiemnaście – odpowiedziała. – Za godzinę śniadanie, pani Quinella kazała mi cię przygotować, pani – powiedziała bezwednie, jednak po chwili się poprawiła. – To znaczy, Bree.
   – Tak lepiej. – Roześmiałam się. – A więc chodźmy.
   – Musimy zejść na dół do łaźni. Przygotowałam ci kąpiel.
   – Dobrze.
   Gdy znalazłyśmy się w piwnichach, gdzie między innymi znajdowały się łaźnie, Eve zaprowadziła mnie do osobnego pomieszczenia z granitową posadzką, gdzie w centrum znajdowała się ogromna drewniana balia z parujacą wodą.
   Nie kryłam swojego zdziwienia. Podeszłam do balii i zanurzyłam w niej dłoń. Eve popatrzyła na mnie i zapytała:
   – Woda jest za zimna?
   -  Nie, nie. Jest gorąca. – Uśmiechnęłam się do niej.
   – Na wieszaku jest bielizna, kiedy skończysz zadzwoń dzwonkiem – wskazała na zydelek, stojący obok balii. – Tutaj jest też mydło, dzban i różany olejek.
   – Dziękuję, Eve – posłałam jej uroczy uśmiech.
   Dziewczyna dygnęła i wyszła.
   Zrzuciłam z siebie halkę i szlafrok, po czym nalałam do balii olejku i wrzuciłam kostę mydła. Nie zastanawiając się dłużej wskoczyłam do parującej wody tak, że rozbryzgnęła na boki.
Zachichotałam jak szalona i zanurkowałam. Po chwili wynurzyłam się i odnalazłszy mydło,
zaczęłam się porządnie namydlać. Gdy już wyszorowałam się do czysta, oparłam się o brzeg
mojej „wanny” i wdychałam zapach olejku różanego. Rozglądnęłam się wokół i stwierdziłam, że wszystko wokół pokryte było pianą, wliczając mnie. Uśmiechnęłam się pod nosem i przymknęłam oczy, rozluźniając mięśnie. Tak, to było mi potrzebne…
   Wtem usłyszałam stukot butów. Otworzyłam oczy i ujrzałam w drzwiach księcia Eithana. Miał rozchełstaną koszulę, spod której widać było jego umięśniony tors i brzuch. Gdy mnie ujrzał, jego oczy zrobiły się okrągłe jak spodki. Odruchowo zanurzyłam się w wodzie po samą szyję.
   – Yyy… – zająknął się. – Przepraszam, Brianno.
   Obrócił się na pięcie i już go nie było. Cały incydent trwał zaledwie pół minuty. Na moje policzki wypełzł rumieniec. Szczęście, że piana wszystko zakryła, pomyślałam. Ochlapałam się wodą, spłukując całą pianę i wyszłam z balii. Szybko wytarłam się bawełnianym ręcznikiem i założyłam bieliznę. Dopiero wtedy zadzwoniłam dzwonkiem. Po chwili przybiegła Eve, niosąc ze sobą niebieską suknię i przybory toaletowe. Nawet jej nie wspominałam o incydencie z księciem Eithanem. Dziewczyna zasznuriwała mi gorset i pomogła założyć błekitną sukienkę. Ucieszyłam się, bo była wygodniejsza od poprzednich. Gładki materiał ładnie się uładał i swobodnie spływał w dół. Maleńkie koraliki ozdabiay jej dekolt, talię i krawędzie. Eve chciała uożyć mi włosy w kok, jednak powiedziałam jej, by zaplotła mi dwa cienkie warkoczyki z obu stron głowy i związała je razem z tyłu. W tym uczesaniu czułam się swobodnie.
   – Ślicznie wyglądasz, Bree – powiedziała Eve.
   – Dziękuję – uśmiechnęłam się do niej.
   – Teraz zaprowadzę cię na śniadanie.
   – No tak, śniadanie – przypomniałam sobie. – Zaczekaj chwilkę.
   Podbiegłam do zydelka, odkręciłam korek buteleczki olejku ,różanego i roztarłam go na skórze nadgarstków i szyi. Odłożyłam flakonik na zydelek, uśmiechnęłam się do Eve i ruszyłyśmy w drogę do królewskiej jadalni. Czy jak to się tam nazywa…


***

   Na śniadaniu nieco się stresowałam, ale w ostatecznym rozrachunku zrobiłam wszystko tak, jak przystało damie. Starałam się nie patrzeć w stronę księcia Eithana, bo za każdym razem, gdy przypominałam sobie, o tym ja wszedł do łaźni, gdy się kąpałam, robiło mi się gorąco.
   Po posiłku Quinella oprowadziła mnie po zamku i dziedzińcu. Zajęłoby to nam cały dzień, ale
dziewczyna pośpiesznie mi wszystko wytłumaczyła, bo umówiła się na spotkanie z przyjaciółką, która mieszkała w sąsiednim królestwie.
   – Baw się dobrze! -  pożegnałam ją i skierowałam się do ogrodu.
   Spacerowałam pomiędzy rabatkami pięknych kwiatów, rozkoszując się ich zapachem. Nogi
poniosły mnie aż do centrum ogrodu, gdzie znajdowała się fontanna. Zamierzałam na niej
beztrosko usiąść, jednak w pewnym momencie zauważyłam Eithana. Siedział po drugiej stronie, opierając brodę na ręce. Bezwiednie jęknęłam. Książę błyskawicznie obrócił się w moją stronę.
   – Kamyk wpadł mi do buta – skłamałam, siadając na brzegu fontanny z daleka od niego.
   Udawałam, że coś wyjmuję z moich granatowych butów, mając skrytą nadzieję, że Eithan nie zacznie rozmowy. Była to niestety zgubna nadzieja.
   – Brianno, mam nadzieję, że nie masz mi za złe… – zaczął, jednak mu przerwałam.
   – Nie mam – odparłam, próbując powstrzymać wypływający na policzki rumieniec. – Mów mi Bree.
   – Dobrze, ale w takim razie mów mi po prostu Eithan – uśmiechnął się do mnie. – Bez żadnych tytułów.
   – Nie będę mieć przez to kłopotów? – zapytałam, patrząc mu w ciemne przenikliwe oczy.
   – Nie, kiedy ci na to pozwoliłem – wyjaśnił, przysuwając się do mnie.
   Pokiwałam głową. Zapadło milczenie, a Eithan patrzył nieobecnym wzrokiem przed siebie,
marszcząc brwi. Nawet wtedy był zabójczo przystojny. Czarne włosy okalały jego twarz,
kontrastując z jasną skórą.
   – Nad czym tak rozmyślasz? – zapytałam go. Inaczej gapiłabym się na niego w nieskończoność.
   – Nie będziesz tym zainteresowana – odparł, patrząc mi w oczy z tą swoją przenikliwością.
   – Skąd możesz to wiedzieć? – uśmiechnęłam się.
   Na chwilę jego twarz się rozjaśniła jednak niedługo potem z powrotem zmarszczył brwi.
   – Może się przejdziemy? – zaproponował, wstając.
   Wyciągnął dłoń w moim kierunku. Gdy dotknęłam jego skóry po moim ciele przeszedł delikatny dreszcz. Wyszliśmy z ogrodu i książę prowadził mnie na błonia, z dala od królestwa.
   – A więc o czym tak intensywnie myślisz? – ponowiłam pytanie, zerkając na niego.


                                                                                    ~*~

   Nareszcie! Już myślałam, że wena nigdy do mnie nie wróci. A jednak, udobruchałam ją i wróciła. :D Mam nadzieję, że dotrwa ze mną do ferii. Trzymajcie kciuki. ;)
   I semestr zaliczony, chociaż nie wiadomo jeszcze jak to wyjdzie z biologią. Wszystko zależy od naszego „kochanego” pana Szopy.
   Ginger, mam nadzieję, że już masz pomysł na następną notkę. ;D A wy, oceniajcie czy wena była dla mnie łaskawa. :P

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz