Gdy wskoczyłam na
motor, Rodrick zerknął jedynie w boczne lusterko i przyśpieszył. W pewnym
momencie, gdy prędkość była tak wielka, że omal nie oderwałam się od siedzenia,
bez zastanowienia chwyciłam go oburącz w pasie i przycisnęłam lewy policzek do
jego pleców. Przez cienki czarny T-shirt czułam jego twarde, napięte mięśnie.
Gdyby nie zimny wiatr, już dawno spłonęłabym rumieńcem.
Jechaliśmy chyba z
maksymalną prędkością przez kilkanaście minut. Nagle Rodrick skręcił w leśną
dróżkę i po chwili zatrzymał motocykl na niewielkiej polanie, pod ogromnym starym
dębem, który zajmował miejsce w centrum.
Zahamował raptownie
przed samym drzewem tak, że mało brakowało, a pocałowalibyśmy korę. Opuściłam
ręce, a Rodrick wprawnie zeskoczył z motoru i usiadł na trawie, opierając się o
dąb. Na zgiętych kolanach oparł ramiona, a twarz ukrył w dłoniach.
Przerzuciłam nogę
na prawą stronę, po czym oparłam się o motor i bez słowa przyglądałam mu się.
Po chwili chłopak odsunął ręce i spojrzał na mnie. Na jego twarzy malował się
gniew i rozgoryczenie.
– Dlaczego ze mną
pojechałaś? – zapytał, wbijając we mnie swoje ciemnoniebieskie oczy.
– Myślałam, że nie
powinieneś być sam – odparłam, napotykając gniewny wzrok. – Widocznie się
myliłam.
Obróciłam się z
zamiarem odejścia, jednak poczułam na swoim ramieniu silny uścisk, a po chwili
stałam obrócona do Rodricka. Jego twarz znalazła się blisko mojej. Przez chwilę
patrzył na mnie błyszczącymi oczyma, po czym przeniósł wzrok gdzieś obok.
– Zostań –
powiedział cicho, z powrotem spoglądając mi w oczy. – Proszę.
Kiwnęłam głową i
usiedliśmy obok siebie pod dębem. Przed nami ukazało się zachodzące słońce.
Różowo – pomarańczowe chmury nad horyzontem odcinały się od błękitu nieba, a
ognista słoneczna kula zanurzyła się do połowy w otchłani za górami.
– Nie mogłem tam
dłużej wytrzymać – odezwał się Rick.
– Nie dziwię ci się
– odrzekłam, skubiąc zeschłą trawę obok nogi.
– Pewnie wyjaśnili
ci kim ONA jest.
– Nietrudno się
było domyślić po waszej kłótni.
– Hm… No tak –
mruknął Rodrick. – Od pół roku łazi za mną i błaga, żebym do niej wrócił.
– Dlaczego
porządnie jej nie spławisz? – zapytałam, obserwując jego prawy profil. – Tak
raz, a porządnie?
– Naprawdę myślisz,
że nie próbowałem? – roześmiał się cierpko Rodrick. – Do niej nic nie dociera.
– Może te
hektolitry lakieru do włosów zaćmiły jej mózg…
Tym razem Rodrick
śmiał się, bo udało mi się go rozbawić. Jego ciemne kręcone włosy opadły na
czoło. Odgarnął je niedbałym ruchem i
spojrzał na mnie, mrużąc oczy.
– A propos… Zmieniłaś
fryzurę? – zapytał nagle.
– Nie, a czemu
pytasz? – dotknęłam dłońmi włosów.
– Bo wyglądasz jak
Chopin po koncercie – parsknął śmiechem.
– Hej! –
szturchnęłam go w żebra. – To przez ciebie! Jechałeś tak szybko, że wiatr
zrobił sobie burdel w moich włosach.
Rick leżał na
trawie, śmiejąc się i trzymając za brzuch. Spojrzałam na niego gniewnie i
zaczęłam okładać urwaną wcześniej gałązką. Rodrick podniósł się po paru
minutach i spojrzał na mnie, szczerząc się jak głupi do sera.
– Dobrze, że jednak
nie strąciłem cię wtedy z motoru.
– A miałeś zamiar?!
Ledwie skończył
mówić, bo zaczęłam na powrót okładać go gałązką, która była powyginana na
wszelkie możliwe kierunki. Rodrick ze śmiechem złapał mnie za nadgarstki,
jednak stracił równowagę i upadł na ziemię, ciągnąc mnie za sobą. Nagle
niespodziewanie zawinęłam nad nim, a nasze twarze znalazły się bardzo blisko
siebie tak, ze prawie stykaliśmy się nosami. Ciemnoniebieskie oczy Rodricka
wpatrywały się we mnie, chłonąc każdy centymetr mojej twarzy. Przyłapałam się
na robieniu tego samego. W ciemną kręconą czuprynę miał wplątane suche liście,
a jego skóra połyskiwała w zachodzącym słońcu, tworząc refleksy. Na brodzie i
policzkach dostrzegłam jednodniowy zarost. Kosmyki włosów zsunęły mi się z ramion
opadły na jego twarz i tors. Zauważyłam, że cały czas opierałam się dłońmi na
jego twardych ramionach, a on nadal obejmował mnie za nadgarstki.
Bezwiednie
pochyliłam się w jego stronę, jeszcze bardziej zmniejszając dystans pomiędzy
nami. Rodrick zerknął przelotnie na moje usta. Nachyliłam się wtedy, by
zlikwidować dzielące nas centymetry, gdy nagle usłyszeliśmy charkot silnika.
Oboje obróciliśmy głowy w stronę hałasu i ujrzeliśmy zbliżające się motocykle
Marca i Toma.
Zerwałam się jak
oparzona na nogi i otrzepałam ubranie. Rodrick zaklął pod nosem i z ociąganiem
wstał z trawy. Przeczesał dłonią włosy i ze zdziwieniem wyjął z nich kilka
liści.
Motocykle
zatrzymały się niedaleko maszyny Rodricka. Marco i Tom zdjęli kaski i podeszli
do nas.
– No, nareszcie was
znaleźliśmy – ucieszył się Marco. – Już myślałem, że sam chciałeś złożyć ofiarę
z dziewicy.
Parsknęłam
śmiechem, jednak Rodrick zignorował żart przyjaciela, zaciągając go na bok.
– Niezłe wyczucie
czasu, stary – zdołałam usłyszeć syknięcie Rodricka.
Tom podszedł i
obejrzał mnie sfrustrowanym wzrokiem.
– Zaczynałem się
martwić – oznajmił.
– Niepotrzebnie –
wypaliłam, krzyżując ramiona na piersiach. – Przecież nie jesteś moim ojcem.
Tom zmarszczył
brwi.
– Zresztą nieważne
– ucięłam. – Później o tym pogadamy.
Chciał coś dodać,
jednak Rodrick i Marco do nas podeszli.
– Wracamy?
Przytaknęłam i
ruszyłam w stronę motoru Rodricka. Usłyszałam za sobą chrząknięcie. Obróciwszy
się, spojrzałam na Toma, który wskazał głową swój motocykl. Już miałam
zaprotestować, gdy uznałam, że lepiej będzie nie wszczynać kłótni. Zerknęłam na
Rodricka przelotnie i skierowałam się w stronę jednośladu Toma. Kątem oka
dostrzegłam jak Rodrick obdarza morderczym spojrzeniem mojego przyjaciela. Ten
jednak tego nie zauważył, bo właśnie wsiadał na motocykl.
Westchnęłam cicho,
usiadłam za nim i ruszyliśmy w drogę powrotną.
Natomiast moje
myśli ciągle powracały do zdarzenia, które miało miejsce na polanie pod starym
dębem.
***
Rodrick w drodze
skręcił w stronę swojego domu, żegnając mnie swoim szelmowskim uśmiechem. Zaraz
potem Marco nacisnął klakson, co również było pożegnaniem i zniknął po chwili w
bocznej uliczce. Tak zostaliśmy sami.
Gdy w końcu
zatrzymaliśmy się pod moim domem, zeskoczyłam z motoru i stanęłam przed Tomem.
– Zdaje się, że
musimy porozmawiać – oświadczyłam.
Mój przyjaciel zszedł
z motocykla i podszedł, patrząc na mnie wyczekująco. Z jego twarzy nie dało się
nic odczytać.
– Co się z tobą
ostatnio dzieje? – walnęłam prosto z mostu.
– Nic, a co ma się
dziać? – zdziwił się.
– Jak to nic? –
podparłam się pod boki. – Zachowujesz się, jakbyś chciał mieć mnie na
wyłączność. Przecież mam też innych przyjaciół oprócz ciebie, nie sądzisz?
– Oczywiście, że
masz innych przyjaciół – obruszył się Tom. – Ale jeden z nich patrzy na ciebie
jak wygłodniały lew na świeże mięsko.
Parsknęłam
śmiechem.
– A może ty jesteś
zazdrosny, co? – zapytałam, spoglądając na niego z ukosa. – Poświęcam ci za
mało uwagi, czy jak?
Tom obdarzył mnie
dziwnym spojrzeniem, którego nie potrafiłam rozszyfrować. Po chwili jednak jego
twarz przybrała normalny wygląd. Jedynie brwi miał nadal zmarszczone.
– Masz rację –
przyznał. – Ostatnio zachowuję się, jakbym był twoim przydupasem.
Spojrzał na mnie
przepraszająco. Uśmiechnęłam się i podeszłam do niego.
– Wybaczam. –
Przytuliłam go.
Tom delikatnie mnie
objął.
– Coś ty taki
słaby? – roześmiałam się, ściskając go najmocniej jak potrafiłam.
Tom roześmiał się
lekko zduszonym głosem.
– Przy najbliższej
okazji zapytam Douglasa jakie proszki na tobie testuje.
– Witaminki.
Wyszczerzyłam do
niego zęby i opuściłam ramiona. Tom spojrzał na mnie i parsknął śmiechem.
– To ja spadam
zażyć swoje witaminki – rzekł, siadając na swój pojazd. – Do zobaczenia!
Jego ostatnie słowa
zagłuszył ryczący silnik. Pomachałam mu i weszłam do domu. Wewnątrz rozpoznałam
głosy Douglasa i Brada, wykłócających się o coś.
Zdjęłam kurtkę i
buty. W kuchni dostrzegłam sylwetkę Douga. Lewą rękę miał wyciągniętą nad głową
i trzymał w niej pilot od telewizora. Drugą przytrzymywał głowę rzucającego się
niżej Brada, który chwycił go za pasek od spodni, próbując dosięgnąć pilota.
– Oddawaj go! –
wrzasnął ośmiolatek. – Oddawaj, radioaktywny wirusie!
Douglas
odpowiedział na te słowa parsknięciem.
– Idź się pobawić w
UFO.
Zachichotałam
cicho, obserwując z boku całe zajście. Bradley odsunął się od niego i spojrzał
na brata spode łba.
– Jeszcze tego
pożałujesz – syknął ośmiolatek, obracając się i kierując w stronę swojego pokoju.
– Naślesz na mnie
swoich zielonych ziomków? – prychnął rozbawiony Douglas.
Brad minął mnie,
nie zwracając na mnie uwagi i wszedł do swojego pokoju trzaskając drzwiami.
Roześmiany Douglas wrócił na kanapę i przełączył kanał. Na ekranie telewizora
pojawiła się twarz doktora House’a. Mój brat uwielbiał ten serial. W sumie nie
dziwiłam się, bądź co bądź studiował medycynę.
Przez chwilę miałam
ochotę dosiąść się i oglądać razem z nim, ale stwierdziłam, że lepiej zrobię,
jak pouczę się historii. Na ostatniej lekcji omal nie złapałam bani.
Weszłam do swojego
pokoju i skierowałam się w stronę regału z książkami, gdy nagle pociemniało mi
przed oczami, a w uszach zadźwięczał przytłumiony męski głos. Zachwiałam się na
nogach i upadłam na dywan. Po chwili byłam już po drugiej stronie…
***
– Brianno – szeptał
głos. – Brianno, obudź się.
Otworzyłam oczy i
ujrzałam zamazaną postać nad sobą, która delikatnie potrząsała mnie za ramiona.
– Co się dzieje? –
spytałam, przecierając oczy.
Dopiero wtedy
zorientowałam się, że nade mną pochyla się książę Eithan. Odskoczyłam jak
oparzona w kąt celi. Książę spojrzał na
mnie przybity. Przypomniałam sobie, co mówiła Sophie i już miałam zacząć go
przepraszać, gdy nagle uświadomiłam sobie, że to było w tamtej rzeczywistości
i tak naprawdę ja o niczym nie wiem.
Moje rozmyślania przerwał cichy i pełen smutku głos.
– Przepraszam cię,
Brianno. To, co wczoraj powiedziałem nie było prawdą.
– A jak jest
naprawdę? – zapytałam cicho, pozostając w kącie.
– Prawda jest taka,
że mamy na zamku szpiega – westchnął książę. – Wiem, ze nim nie jesteś, ale ta
osoba czyha na twoje życie. Musiałem więc cię tutaj zamknąć, by wszystko wyszło
wiarygodnie.
– Odstawiłeś całą
tą szopkę, żeby szpieg w to uwierzył, tak?
– Tak – pokiwał głową. – O jaką szopkę ci
chodzi?
– Eee… Żadną,
nieważne – odparłam wymijająco. – W takim razie jak długo mam tutaj siedzieć?
– Ani chwili dłużej
– książę obrzucił wzrokiem celę. – Zabieram cię stąd.
– Ale dokąd?
– W zamku nie
jesteś już bezpieczna. – Wyjaśnił, podchodząc do mnie z wyciągnięta ręką. –
Zabiorę cię w bezpieczne miejsce, zaufaj mi.
Zerknęłam na niego
niepewnie, po czym zapytałam:
– Skąd masz
pewność, że cię nie zdradzę?
– Bo… Ci ufam –
szepnął, spoglądając na mnie błyszczącymi oczyma.
Chwyciłam jego
dłoń.
– A gdzie
strażnicy?
– Odesłałem ich, są
wtajemniczeni.
Wychodząc z celi
poczułam odrętwienie i ból mięśni całego ciała. Spanie na twardej i niewygodne
pryczy nie należało do najbardziej zdrowotnych.
Książę Eithan długo
prowadził mnie przez mroczne i cuchnące stęchlizną korytarze w podziemiach
zamku. Dopiero, gdy wyszliśmy na zewnątrz ukrytym włazem poza zamek, mogłam
odetchnąć pełną piersią. Wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że było bardzo
wcześnie. Słońce ledwie zdążyło wychylić się zza rozległych gór, otaczających
zamek.
Tajemne przejście,
którym wyszliśmy z lochów był właz, ukryty w niewielkiej skarpie kila metrów od
lasu. Bez słowa dałam się poprowadzić Eithanowi w stronę drzew. Tam w półmroku
dostrzegłam konia, przywiązanego do drzewa.
Książę go odwiązał
i pomógł mi na niego wsiąść. Po chwili sprawnie wskoczył na siodło i pognaliśmy
naprzód pod osłoną drzew.
Nie pamiętałam jak
długo jechaliśmy, gdyż w oddali zamajaczył mi domek. Gdy stanęliśmy przed
chatą, książę zeskoczył z konia i chwycił mnie mocno, aczkolwiek delikatnie
jakbym była piórkiem i postawił na ziemi. Zdziwiła mnie trochę ta poufałość,
jednak wcale nie przeszkadzała.
– Zamieszkasz tutaj
dopóki na zamku nie będzie bezpiecznie, a sprawa konfliktu pomiędzy skłóconymi
krainami się nie wyjaśni – wytłumaczył Eithan, patrząc mi w oczy. – Zaopiekuje
się tobą zaufana osoba. Jeden z pachołków będzie was zaopatrywał i przynosił
wieści.
Książę zamierzał
wsiąść na konia, jednak dotknęłam jego ramienia, zatrzymując go. Spojrzał na
mnie swymi ciemnymi, tajemniczymi oczami.
– Eithan –
szepnęłam. – Przepraszam za tamte wyzwiska…
Spuściłam wzrok,
czując się nieprzyjemnie. Było mi okropnie głupio za obelgi wykrzyczane wczoraj
pod jego adresem.
Książę skinął
głową, po czym wsiadł na konia i odjechał. Gdy zniknął mi z oczu, obróciłam się
i nacisnęłam mosiężną klamkę. Wewnątrz panowało przyjemne ciepło, bijące z
niedogaszonego ogniska. Poczułam się, jakbym skądś znała to pomieszczenie.
Zamknęłam za sobą
drzwiczki i zbliżyłam się do paleniska. Wtedy dostrzegłam ciemną sylwetkę na
pryczy obok. Zamarłam. Postać przechyliła się w moją stronę, a pierwsze
promienie słońca wpadające przez niewielkie okienka, oświetliły jej twarz.
– Czekałam na
ciebie, Bree – uśmiechnęła się zawadiacko Sophie.
~*~
Rozdział z
dedykacją dla mojej współautorki, Ginger. Przepisałam i dodałam tak, jak
obiecałam. Mam nadzieję, że ci się podoba. W końcu tak często o niego pytałaś.
„All we need is just a little patience”. ;*
Kochane
czytelniczki, teraz chyba nie możecie narzekać na rzadkie dodawanie notek, gdyż
Ginger dodała poprzednią zaledwie pięć dni temu. :p
Przekazuję ci
pióro, kochana . ^^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz