środa, 19 kwietnia 2017

11. Stary dąb

   Gdy wskoczyłam na motor, Rodrick zerknął jedynie w boczne lusterko i przyśpieszył. W pewnym momencie, gdy prędkość była tak wielka, że omal nie oderwałam się od siedzenia, bez zastanowienia chwyciłam go oburącz w pasie i przycisnęłam lewy policzek do jego pleców. Przez cienki czarny T-shirt czułam jego twarde, napięte mięśnie. Gdyby nie zimny wiatr, już dawno spłonęłabym rumieńcem.
   Jechaliśmy chyba z maksymalną prędkością przez kilkanaście minut. Nagle Rodrick skręcił w leśną dróżkę i po chwili zatrzymał motocykl na niewielkiej polanie, pod ogromnym starym dębem, który zajmował miejsce w centrum.
   Zahamował raptownie przed samym drzewem tak, że mało brakowało, a pocałowalibyśmy korę. Opuściłam ręce, a Rodrick wprawnie zeskoczył z motoru i usiadł na trawie, opierając się o dąb. Na zgiętych kolanach oparł ramiona, a twarz ukrył w dłoniach.
   Przerzuciłam nogę na prawą stronę, po czym oparłam się o motor i bez słowa przyglądałam mu się. Po chwili chłopak odsunął ręce i spojrzał na mnie. Na jego twarzy malował się gniew i rozgoryczenie.
   – Dlaczego ze mną pojechałaś? – zapytał, wbijając we mnie swoje ciemnoniebieskie oczy.
   – Myślałam, że nie powinieneś być sam – odparłam, napotykając gniewny wzrok. – Widocznie się myliłam.
   Obróciłam się z zamiarem odejścia, jednak poczułam na swoim ramieniu silny uścisk, a po chwili stałam obrócona do Rodricka. Jego twarz znalazła się blisko mojej. Przez chwilę patrzył na mnie błyszczącymi oczyma, po czym przeniósł wzrok gdzieś obok.
   – Zostań – powiedział cicho, z powrotem spoglądając mi w oczy. – Proszę.
   Kiwnęłam głową i usiedliśmy obok siebie pod dębem. Przed nami ukazało się zachodzące słońce. Różowo – pomarańczowe chmury nad horyzontem odcinały się od błękitu nieba, a ognista słoneczna kula zanurzyła się do połowy w otchłani za górami.
   – Nie mogłem tam dłużej wytrzymać – odezwał się Rick.
   – Nie dziwię ci się – odrzekłam, skubiąc zeschłą trawę obok nogi.
   – Pewnie wyjaśnili ci kim ONA jest.
   – Nietrudno się było domyślić po waszej kłótni.
   – Hm… No tak – mruknął Rodrick. – Od pół roku łazi za mną i błaga, żebym do niej wrócił.
   – Dlaczego porządnie jej nie spławisz? – zapytałam, obserwując jego prawy profil. – Tak raz, a porządnie?
   – Naprawdę myślisz, że nie próbowałem? – roześmiał się cierpko Rodrick. – Do niej nic nie dociera.
   – Może te hektolitry lakieru do włosów zaćmiły jej mózg…
   Tym razem Rodrick śmiał się, bo udało mi się go rozbawić. Jego ciemne kręcone włosy opadły na czoło. Odgarnął je niedbałym ruchem i  spojrzał na mnie, mrużąc oczy.
   – A propos… Zmieniłaś fryzurę? – zapytał nagle.
   – Nie, a czemu pytasz? – dotknęłam dłońmi włosów.
   – Bo wyglądasz jak Chopin po koncercie – parsknął śmiechem.
   – Hej! – szturchnęłam go w żebra. – To przez ciebie! Jechałeś tak szybko, że wiatr zrobił sobie burdel w moich włosach.
   Rick leżał na trawie, śmiejąc się i trzymając za brzuch. Spojrzałam na niego gniewnie i zaczęłam okładać urwaną wcześniej gałązką. Rodrick podniósł się po paru minutach i spojrzał na mnie, szczerząc się jak głupi do sera.
   – Dobrze, że jednak nie strąciłem cię wtedy z motoru.
   – A miałeś zamiar?!
   Ledwie skończył mówić, bo zaczęłam na powrót okładać go gałązką, która była powyginana na wszelkie możliwe kierunki. Rodrick ze śmiechem złapał mnie za nadgarstki, jednak stracił równowagę i upadł na ziemię, ciągnąc mnie za sobą. Nagle niespodziewanie zawinęłam nad nim, a nasze twarze znalazły się bardzo blisko siebie tak, ze prawie stykaliśmy się nosami. Ciemnoniebieskie oczy Rodricka wpatrywały się we mnie, chłonąc każdy centymetr mojej twarzy. Przyłapałam się na robieniu tego samego. W ciemną kręconą czuprynę miał wplątane suche liście, a jego skóra połyskiwała w zachodzącym słońcu, tworząc refleksy. Na brodzie i policzkach dostrzegłam jednodniowy zarost. Kosmyki włosów zsunęły mi się z ramion opadły na jego twarz i tors. Zauważyłam, że cały czas opierałam się dłońmi na jego twardych ramionach, a on nadal obejmował mnie za nadgarstki.
   Bezwiednie pochyliłam się w jego stronę, jeszcze bardziej zmniejszając dystans pomiędzy nami. Rodrick zerknął przelotnie na moje usta. Nachyliłam się wtedy, by zlikwidować dzielące nas centymetry, gdy nagle usłyszeliśmy charkot silnika. Oboje obróciliśmy głowy w stronę hałasu i ujrzeliśmy zbliżające się motocykle Marca i Toma.
   Zerwałam się jak oparzona na nogi i otrzepałam ubranie. Rodrick zaklął pod nosem i z ociąganiem wstał z trawy. Przeczesał dłonią włosy i ze zdziwieniem wyjął z nich kilka liści.
   Motocykle zatrzymały się niedaleko maszyny Rodricka. Marco i Tom zdjęli kaski i podeszli do nas.
   – No, nareszcie was znaleźliśmy – ucieszył się Marco. – Już myślałem, że sam chciałeś złożyć ofiarę z dziewicy.
   Parsknęłam śmiechem, jednak Rodrick zignorował żart przyjaciela, zaciągając go na bok.
   – Niezłe wyczucie czasu, stary – zdołałam usłyszeć syknięcie Rodricka.
   Tom podszedł i obejrzał mnie sfrustrowanym wzrokiem.
   – Zaczynałem się martwić – oznajmił.
   – Niepotrzebnie – wypaliłam, krzyżując ramiona na piersiach. – Przecież nie jesteś moim ojcem.
   Tom zmarszczył brwi.
   – Zresztą nieważne – ucięłam. – Później o tym pogadamy.
   Chciał coś dodać, jednak Rodrick i Marco do nas podeszli.
   – Wracamy?
   Przytaknęłam i ruszyłam w stronę motoru Rodricka. Usłyszałam za sobą chrząknięcie. Obróciwszy się, spojrzałam na Toma, który wskazał głową swój motocykl. Już miałam zaprotestować, gdy uznałam, że lepiej będzie nie wszczynać kłótni. Zerknęłam na Rodricka przelotnie i skierowałam się w stronę jednośladu Toma. Kątem oka dostrzegłam jak Rodrick obdarza morderczym spojrzeniem mojego przyjaciela. Ten jednak tego nie zauważył, bo właśnie wsiadał na motocykl.
   Westchnęłam cicho, usiadłam za nim i ruszyliśmy w drogę powrotną.
   Natomiast moje myśli ciągle powracały do zdarzenia, które miało miejsce na polanie pod starym dębem.


***

   Rodrick w drodze skręcił w stronę swojego domu, żegnając mnie swoim szelmowskim uśmiechem. Zaraz potem Marco nacisnął klakson, co również było pożegnaniem i zniknął po chwili w bocznej uliczce. Tak zostaliśmy sami.
   Gdy w końcu zatrzymaliśmy się pod moim domem, zeskoczyłam z motoru i stanęłam przed Tomem.
   – Zdaje się, że musimy porozmawiać – oświadczyłam.
   Mój przyjaciel zszedł z motocykla i podszedł, patrząc na mnie wyczekująco. Z jego twarzy nie dało się nic odczytać.
   – Co się z tobą ostatnio dzieje? – walnęłam prosto z mostu.
   – Nic, a co ma się dziać? – zdziwił się.
   – Jak to nic? – podparłam się pod boki. – Zachowujesz się, jakbyś chciał mieć mnie na wyłączność. Przecież mam też innych przyjaciół oprócz ciebie, nie sądzisz?
   – Oczywiście, że masz innych przyjaciół – obruszył się Tom. – Ale jeden z nich patrzy na ciebie jak wygłodniały lew na świeże mięsko.
   Parsknęłam śmiechem.
   – A może ty jesteś zazdrosny, co? – zapytałam, spoglądając na niego z ukosa. – Poświęcam ci za mało uwagi, czy jak?
   Tom obdarzył mnie dziwnym spojrzeniem, którego nie potrafiłam rozszyfrować. Po chwili jednak jego twarz przybrała normalny wygląd. Jedynie brwi miał nadal zmarszczone.
   – Masz rację – przyznał. – Ostatnio zachowuję się, jakbym był twoim przydupasem.
   Spojrzał na mnie przepraszająco. Uśmiechnęłam się i podeszłam do niego.
   – Wybaczam. – Przytuliłam go.
   Tom delikatnie mnie objął.
   – Coś ty taki słaby? – roześmiałam się, ściskając go najmocniej jak potrafiłam.
   Tom roześmiał się lekko zduszonym głosem.
   – Przy najbliższej okazji zapytam Douglasa jakie proszki na tobie testuje.
   – Witaminki.
   Wyszczerzyłam do niego zęby i opuściłam ramiona. Tom spojrzał na mnie i parsknął śmiechem.
   – To ja spadam zażyć swoje witaminki – rzekł, siadając na swój pojazd. – Do zobaczenia!
   Jego ostatnie słowa zagłuszył ryczący silnik. Pomachałam mu i weszłam do domu. Wewnątrz rozpoznałam głosy Douglasa i Brada, wykłócających się o coś.
   Zdjęłam kurtkę i buty. W kuchni dostrzegłam sylwetkę Douga. Lewą rękę miał wyciągniętą nad głową i trzymał w niej pilot od telewizora. Drugą przytrzymywał głowę rzucającego się niżej Brada, który chwycił go za pasek od spodni, próbując dosięgnąć pilota.
   – Oddawaj go! – wrzasnął ośmiolatek. – Oddawaj, radioaktywny wirusie!
   Douglas odpowiedział na te słowa parsknięciem.
   – Idź się pobawić w UFO.
   Zachichotałam cicho, obserwując z boku całe zajście. Bradley odsunął się od niego i spojrzał na brata spode łba.
   – Jeszcze tego pożałujesz – syknął ośmiolatek, obracając się i kierując w stronę swojego pokoju.
   – Naślesz na mnie swoich zielonych ziomków? – prychnął rozbawiony Douglas.
   Brad minął mnie, nie zwracając na mnie uwagi i wszedł do swojego pokoju trzaskając drzwiami. Roześmiany Douglas wrócił na kanapę i przełączył kanał. Na ekranie telewizora pojawiła się twarz doktora House’a. Mój brat uwielbiał ten serial. W sumie nie dziwiłam się, bądź co bądź studiował medycynę.
   Przez chwilę miałam ochotę dosiąść się i oglądać razem z nim, ale stwierdziłam, że lepiej zrobię, jak pouczę się historii. Na ostatniej lekcji omal nie złapałam bani.
   Weszłam do swojego pokoju i skierowałam się w stronę regału z książkami, gdy nagle pociemniało mi przed oczami, a w uszach zadźwięczał przytłumiony męski głos. Zachwiałam się na nogach i upadłam na dywan. Po chwili byłam już po drugiej stronie…


***

   – Brianno – szeptał głos. – Brianno, obudź się.
   Otworzyłam oczy i ujrzałam zamazaną postać nad sobą, która delikatnie potrząsała mnie za ramiona.
   – Co się dzieje? – spytałam, przecierając oczy.
   Dopiero wtedy zorientowałam się, że nade mną pochyla się książę Eithan. Odskoczyłam jak oparzona  w kąt celi. Książę spojrzał na mnie przybity. Przypomniałam sobie, co mówiła Sophie i już miałam zacząć go przepraszać, gdy nagle uświadomiłam sobie, że to było w tamtej rzeczywistości i  tak naprawdę ja o niczym nie wiem. Moje rozmyślania przerwał cichy i pełen smutku głos.
   – Przepraszam cię, Brianno. To, co wczoraj powiedziałem nie było prawdą.
   – A jak jest naprawdę? – zapytałam cicho, pozostając w kącie.
   – Prawda jest taka, że mamy na zamku szpiega – westchnął książę. – Wiem, ze nim nie jesteś, ale ta osoba czyha na twoje życie. Musiałem więc cię tutaj zamknąć, by wszystko wyszło wiarygodnie.
   – Odstawiłeś całą tą szopkę, żeby szpieg w to uwierzył, tak?
   – Tak – pokiwał głową. – O jaką szopkę ci chodzi?
   – Eee… Żadną, nieważne – odparłam wymijająco. – W takim razie jak długo mam tutaj siedzieć?
   – Ani chwili dłużej – książę obrzucił wzrokiem celę. – Zabieram cię stąd.
   – Ale dokąd?
   – W zamku nie jesteś już bezpieczna. – Wyjaśnił, podchodząc do mnie z wyciągnięta ręką. – Zabiorę cię w bezpieczne miejsce, zaufaj mi.
   Zerknęłam na niego niepewnie, po czym zapytałam:
   – Skąd masz pewność, że cię nie zdradzę?
   – Bo… Ci ufam – szepnął, spoglądając na mnie błyszczącymi oczyma.
   Chwyciłam jego dłoń.
   – A gdzie strażnicy?
   – Odesłałem ich, są wtajemniczeni.
   Wychodząc z celi poczułam odrętwienie i ból mięśni całego ciała. Spanie na twardej i niewygodne pryczy nie należało do najbardziej zdrowotnych.
   Książę Eithan długo prowadził mnie przez mroczne i cuchnące stęchlizną korytarze w podziemiach zamku. Dopiero, gdy wyszliśmy na zewnątrz ukrytym włazem poza zamek, mogłam odetchnąć pełną piersią. Wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że było bardzo wcześnie. Słońce ledwie zdążyło wychylić się zza rozległych gór, otaczających zamek.
   Tajemne przejście, którym wyszliśmy z lochów był właz, ukryty w niewielkiej skarpie kila metrów od lasu. Bez słowa dałam się poprowadzić Eithanowi w stronę drzew. Tam w półmroku dostrzegłam konia, przywiązanego do drzewa.
   Książę go odwiązał i pomógł mi na niego wsiąść. Po chwili sprawnie wskoczył na siodło i pognaliśmy naprzód pod osłoną drzew.
   Nie pamiętałam jak długo jechaliśmy, gdyż w oddali zamajaczył mi domek. Gdy stanęliśmy przed chatą, książę zeskoczył z konia i chwycił mnie mocno, aczkolwiek delikatnie jakbym była piórkiem i postawił na ziemi. Zdziwiła mnie trochę ta poufałość, jednak wcale nie przeszkadzała.
   – Zamieszkasz tutaj dopóki na zamku nie będzie bezpiecznie, a sprawa konfliktu pomiędzy skłóconymi krainami się nie wyjaśni – wytłumaczył Eithan, patrząc mi w oczy. – Zaopiekuje się tobą zaufana osoba. Jeden z pachołków będzie was zaopatrywał i przynosił wieści.
   Książę zamierzał wsiąść na konia, jednak dotknęłam jego ramienia, zatrzymując go. Spojrzał na mnie swymi ciemnymi, tajemniczymi oczami.
   – Eithan – szepnęłam. – Przepraszam za tamte wyzwiska…
   Spuściłam wzrok, czując się nieprzyjemnie. Było mi okropnie głupio za obelgi wykrzyczane wczoraj pod jego adresem.
   Książę skinął głową, po czym wsiadł na konia i odjechał. Gdy zniknął mi z oczu, obróciłam się i nacisnęłam mosiężną klamkę. Wewnątrz panowało przyjemne ciepło, bijące z niedogaszonego ogniska. Poczułam się, jakbym skądś znała to pomieszczenie.
   Zamknęłam za sobą drzwiczki i zbliżyłam się do paleniska. Wtedy dostrzegłam ciemną sylwetkę na pryczy obok. Zamarłam. Postać przechyliła się w moją stronę, a pierwsze promienie słońca wpadające przez niewielkie okienka, oświetliły jej twarz.
   – Czekałam na ciebie, Bree – uśmiechnęła się zawadiacko Sophie.


~*~

   Rozdział z dedykacją dla mojej współautorki, Ginger. Przepisałam i dodałam tak, jak obiecałam. Mam nadzieję, że ci się podoba. W końcu tak często o niego pytałaś. „All we need is just a little patience”. ;*
   Kochane czytelniczki, teraz chyba nie możecie narzekać na rzadkie dodawanie notek, gdyż Ginger dodała poprzednią zaledwie pięć dni temu. :p

   Przekazuję ci pióro, kochana . ^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz