Gdy obudziłam się
rano w mojej komnacie, za okiennicami świeciło słońce. Wstałam z łóżka i
podeszłam do wielkiej mahoniowej szafy, stojącej w rogu pomieszczenia. Wczoraj
Eve zapełniła ją mnóstwem ubrań, abym sama mogła wybierać swoje stroje. Dzisiaj
miało się odbyć polowanie, a ja musiałam w nim uczestniczyć. Tak więc, trzeba
było wybrać jakąś ładną suknię.
Otworzyłam szeroko
drzwi szafy i zaczęłam przeglądać jej zawartość. Przejrzałam mnóstwo
eleganckich kreacji, aż w końcu natrafiłam na szmaragdowozieloną suknię z
aksamitu. Miała kwadratowy dekolt ozdabiany złotą nitką, bufiaste rękawy i
luźno opadający dół, który falował przy każdym kroku.
Eve przyszła do
mojej komnaty, gdy mierzyłam suknię. Spojrzała na mnie z zachwytem i powiedziała,
że wyglądam w niej przepięknie. Zapytałam ją czy nadaje się na polowanie, a
dziewczyna zapewniła mnie, że jest idealna. Później pomogła mi przy toalecie i
zasznurowała mi gorset. Włosy szybko rozczesałam i pozwoliłam im swobodnie
opaść na ramiona. Po chwili byłam już gotowa. Eve zaprowadziła mnie do
królewskiej komnaty na śniadanie. Przez cały posiłek Quinella opowiadała mi o
wczorajszej wizycie u przyjaciółki. Jednak moją uwagę bardziej przykuwał książę
Eithan. Zeszłego dnia wydawał się nachmurzony i czymś mocno przygnębiony.
Natomiast dzisiaj był weselszy i energiczny.
– Dlaczego nic nie
jesz? – zapytała mnie Quinella. – Niczego nie tknęłaś.
– Nie jestem głodna
– odparłam, upijając łyk soku jabłkowego.
– Musisz coś zjeść,
przecież za godzinę wyruszacie na polowanie – nie ustępowała.
Westchnęłam i
sięgnęłam po kromkę ciemnego pieczywa. Posmarowałam ją miodem i szybko zjadłam.
Czułam jak mój skurczony z nerwów żołądek protestuje. Do końca śniadania
siedziałam przy stole popijając sok i udając, że słucham trajkotającej obok
Quinelli. Z każdą minutą denerwowałam się coraz bardziej. W końcu śniadanie się
skończyło i król Marred wraz ze swoim synem i szlachtą udali się do królewskich
stajni. Książę Eithan podszedł do mnie, uśmiechając się.
– Pozwól Brianno,
że cię zaprowadzę – zaproponował.
Skinęłam głową i
udaliśmy się w stronę dziedzińca. Gdy wyszliśmy z zamku, Eithan skręcił i po
chwili doszliśmy do królewskich stajni, umiejscowionych bezpośrednio za
zamkiem.
– Poczekaj tutaj,
za chwilę przyprowadzę konie.
– Co? – zapytałam
zdezorientowana, ale książę już się oddalił.
Po chwili wyszedł
ze stajni prowadząc dwa osiodłane konie. W jednym z nich rozpoznałam jego
Werxa. Drugi był bułany i miał ciemną długą grzywę. Eithan podał mi do ręki
jego wodze. Mój żołądek ścisnął bolesny skurcz. Miałam ochotę wykrzyczeć, że
nie umiem jeździć konno, jednak nie potrafiłam wydobyć z siebie głosu. Stałam
jak słup soli i wpatrywałam się w konia.
– Brianno, coś nie
tak? – zapytał Eithan, przyglądając mi się.
– Nie… –
wykrztusiłam wreszcie. – Wszystko w porządku.
– To Jantar –
wskazał głową zwierzę. – Jest trochę niesforny, ale bardzo szybki.
– Niesforny? –
przełknęłam głośno ślinę.
– Czasem nie słucha
– odparł książę.
Pomógł mi dosiąść
konia. Gdy tylko znalazłam się w siodle moje serce zaczęło bić jak oszalałe.
Miałam ochotę zemdleć i wywinąć się od polowania. Książę uśmiechnął się do mnie
i poprawił popręg oraz strzemiona. Zacisnęłam ręce na wodzach i starałam się
uspokoić. Eithan wskoczył na Werxa.
– Co ja mam robić
podczas tego polowania? – zapytałam marszcząc brwi.
– Wystarczy, że
będziesz się trzymać blisko nas – odparł rozbawiony książę. – Wnioskuję po
twojej minie, że rola maskotki nie przypadła ci do gustu.
Nie zdążyłam
odpowiedzieć, ponieważ reszta mężczyzn ruszyła naprzód. Któryś z nich dał znak
Eithanowi. Książę obrócił się do mnie, uśmiechnął pokrzepiająco i popędził
konia. Pociągnęłam wodze i zwierzę ruszyło do przodu, doganiając Eithana.
Uśmiechnęłam się pod nosem szczęśliwa, że Jantar mnie posłuchał. Nadal czułam
się niepewnie, ale paraliżujący strach minął.
Droga do
Szmaragdowego Boru minęła bardzo szybko. Przez cały czas Eithan opowiadał mi o
poprzednich polowaniach. W miarę upływu czasu i słuchania opowieści księcia,
napięcie opadło. Jantar był spokojny i posłuszny, dzięki czemu mogłam się
rozluźnić. Nawet kierowanie nim nie sprawiało mi już problemu, gdyż
obserwowałam jak to robi Eithan, a potem go naśladowałam.
– Teraz wypuszczą
psy – poinformował mnie Eithan. – Gdy coś wywęszą ruszymy za zwierzyną. Musisz
wtedy trzymać się niedaleko nas, bo w przeciwnym razie prędko się zgubisz.
– Rozumiem. –
Pokiwałam głową.
Książę krzyknął na
Werxa i dołączył do reszty mężczyzn. Ruszyłam za nimi, utrzymując odpowiedni
dystans. Po kilku minutach rozległo się głośne ujadanie chartów, co oznaczało
wytropienie zwierzyny. Wszyscy ruszyli naprzód galopem. Pociągnęłam mocno za
wodze i spięłam boki konia, by ich nie zgubić. Jantar szybko zareagował i dogonił
mężczyzn. Trzymałam się kurczowo wodzy i przylgnęłam do szyi konia. Pędziliśmy
wgłąb lasu jakiś kwadrans, gdy nagle wszyscy się zatrzymali. Zostałam w tyle
obserwując rozwój wydarzeń. Król Marred mierzył do sarny, oddalonej o
kilkadziesiąt metrów. Wystrzelił, a zwierzę upadło na ziemię. Wszyscy
pogalopowali do ubitego zwierzęcia. Gdy król Marred zszedł z konia, by
podziwiać swoją zdobycz, nagle sarna zerwała się z trawy i pobiegła wgłąb lasu.
Król zaklął i pobiegł z powrotem do konia.
– Ja to zrobię, ojcze!
– krzyknął Eithan.
Popędził za sarną.
Reszta mężczyzn ruszyła w ślad za nim. Książę pędził na przodzie. W pewnej
chwili puścił wodze i sięgnął po łuk. Wyjąwszy strzałę z kołczanu zawieszonego
na plecach, wymierzył i strzelił. Zarejestrowałam jedynie błysk i świst
pędzącej strzały. Po chwili ujrzeliśmy dobitą sarnę. Nie był to najmilszy
widok.
Później polowanie
rozkręciło się na całego. Jak zwykle trzymałam się na uboczu, a mężczyźni
strzelali do kolejnych zwierząt. Po dwóch godzinach straciłam rachubę, gdyż co
chwilę ubijano jakiegoś dzika lub sarnę. Książę Eithan ustrzelił z łuku
kilkanaście ptaków.
– Przyniosłaś nam
dzisiaj naprawdę dużo szczęścia, Brianno – zagaił Eithan, wyrównując się ze
mną. – Ojciec jest bardzo zadowolony.
– Cieszę się –
odparłam wesoło się uśmiechając.
Nagle niedaleko nas
padł strzał. Jantar przeraźliwie zarżał i puścił się galopem do przodu.
Krzyknęłam przerażona. Chwyciłam wodze i próbowałam go zatrzymać, jednak
zwierzę pędziło jak oszalałe. Moją twarz chłostał wiatr i gałązki drzew.
Ramiona bolały mnie od ściskania kurczowo wodzy. Powoli zaczęłam tracić
równowagę. Poczułam jak żołądek wędruje mi do gardła. Wtedy obok ujrzałam
pędzącego Eithana. Zbliżył się do mnie i wyciągnął ręce. Bez namysłu puściłam
wodze i chwyciłam go za nadgarstki. Pociągnął mnie mocno do siebie i znalazłam
się na jego koniu. Przylgnęłam do niego przerażona. On objął mnie ramieniem i
zwolnił. Gdy się zatrzymaliśmy, spojrzał mi w oczy i zapytał troskliwie:
– Wszystko w
porządku?
Nie mogłam wydobyć
z siebie głosu, więc tylko skinęłam głową. Serce nadal biło mi jak oszalałe.
– Z powrotem
pojedziesz ze mną – obrócił Werxa i popędził w stronę reszty.
Gdy znaleźliśmy się
wśród mężczyzn Eithan rozkazał służbie odnaleźć Jantara. Dwóch służących
ruszyło jego śladem, natomiast my skierowaliśmy się w przeciwną stronę. Przez
całą drogę powrotną siedziałam tyłem do Eithana. Na początku odsunęłam się od
niego, jednak on objął mnie ramieniem i przysunął z powrotem do siebie.
– Za chwilę spadniesz
z Werxa – zrugał mnie.
Tak więc do końca
drogi posłusznie opierałam się plecami o umięśniony tors księcia i trzymałam za
grzywę Werxa. Byłam tym trochę speszona, jednak nie narzekałam na niewygodę.
Obserwowałam niesamowite krajobrazy wokół, myśląc o tych dziwnych zdarzeniach.
Czy to możliwe, że moje sny są tak realistyczne? Że gdy tylko zasypiam
przenoszę się do równoległego świata? Do tego nieustannie to kontynuuję… A więc
dlaczego nie pamiętam ani jednego z tych snów? Co się ze mną dzieje…?
Z zamyślenia wyrwał
mnie znajomy widok. Dojechaliśmy do zamku. Książę zatrzymał Werxa, sprawnie z
niego zeskoczył, po czym niespodziewanie chwycił mnie w talii i zdjął z konia.
Zaskoczył mnie tym, dlatego na moje policzki wypłynął rumieniec. Podziękowałam
mu, a on w odpowiedzi skinął głową i poprowadził Werxa do stajni.
Po polowaniu odbyła
się huczna uczta. Jak się później okazało łowy należały do bardzo udanych. W
rezultacie król Marred wzniósł toast na moją cześć. Czułam się nieco
zakłopotana, ale cieszyłam się, że nie było gorzej.
Kiedy uwagę
biesiadników odwróciło wino i pieśni, odetchnęłam z ulgą. Dopiero wtedy
poczułam niesamowity głód i na powrót odzyskałam apetyt. Zajadałam ze smakiem
co było w zasięgu.
Gdy już najadłam
się do syta, poczułam senność. Wyszłam z komnaty i skierowałam się do swojej
sypialni, gdy nagle o coś uderzyłam. Podniosłam głowę i ujrzałam twarz księcia
Eithana.
– Przepraszam –
wykrztusiłam.
Eithan jedynie się
uśmiechnął. Chciałam go wyminąć, ale skinął na mnie głową i bez słowa
pozwoliłam mu się poprowadzić. Jak się po chwili okazało znaleźliśmy się na
balkonie. Tym samym, na którym pierwszy raz ze sobą rozmawialiśmy. Książę
milczał, wpatrując się w księżyc, który błyszczał na niebie w pełnej krasie,
oświetlając jego zamyślone oblicze.
– Chcę ci
podziękować za to, że dzisiaj mnie uratowałeś – powiedziałam cicho.
Książę obrócił
twarz w moją stronę, uśmiechając się tajemniczo.
– Dzisiaj mija
tydzień odkąd cię spotkałem, a wydaje mi się, że wcale cię nie znam – szepnął
cicho, ignorując moje podziękowanie. – Czasem, gdy jesteś zamyślona, wyglądasz
jakbyś była nieobecna. Nie mogę cię rozszyfrować, Brianno…
– Mogę powiedzieć o
tobie to samo – odparłam, przyglądając mu się.
W jego ciemnych
oczach pojawił się błysk. Zerknął przelotnie na księżyc, a potem z powrotem
spojrzał na mnie.
– Nie umiesz
jeździć konno – stwierdził, patrząc mi w oczy. – To niespotykane w naszym
królestwie.
– Pochodzę z innej
krainy – odpowiedziałam twardo, jednak w środku bałam się, że Eithan zacznie
snuć podejrzenia.
– A więc skąd
pochodzisz, Brianno? – zapytał, nie odrywając ode mnie wzroku.
– Z… Gorhanu –
palnęłam bezmyślnie.
– Nie znam takiej
krainy… – zamyślił się książę.
– To dlatego, że
jest bardzo daleko stąd – próbowałam oczyścić się z podejrzeń.
Eithan odgarnął
włosy z czoła w zamyśleniu. Musiałam jak najprędzej odciągnąć jego uwagę od
wyimaginowanej krainy, z której rzekomo pochodziłam.
– Nadal nie
powiedziałeś mi o czym wtedy myślałeś – zagaiłam, opierając łokcie na kamiennej
balustradzie.
– To nie jest
odpowiedni czas – odparł książę, marszcząc brwi. – Wrócimy do tego kiedy
indziej, a tymczasem.. Dobranoc, Brianno.
Spojrzałam w jego
ciemne oczy z zaciekawieniem, jednak nic z nich nie wyczytałam. Pożegnałam się
z nim i udałam do swojej komnaty. Po chwili służki przyszły pomóc mi w
toalecie. Okropnie zmęczona, położyłam się do ogromnego łoża, zwinęłam się w
kłębek pod kołdrą i niedługo potem zapadłam w sen…
***
Obudził mnie
przeraźliwy pisk Sary. Nim zdążyłam otworzyć oczy, znalazłam się w lodowatej
wodzie. Wynurzyłam się czym prędzej z na powierzchnię i wypatrywałam Sary.
Ujrzałam jak Ian skacze do wody i niedługo potem płynie z nią na materac.
Odetchnęłam z ulgą.
– Wracaj na
materac, bo się przeziębisz! – usłyszałam za sobą głos Toma.
– Za… – nie
dokończyłam, bo nagle poczułam silny skurcz w łydce i straciłam równowagę.
Ponownie zanurzyłam
się w lodowatej wodzie. Osunęłam się na kamieniste dno i machałam rozpaczliwie
rękami. Gdy zaczynało mi brakować powietrza ujrzałam nadpływającego Toma.
Chwyciwszy mnie jedną ręką wpół, pociągnął ku powierzchni. W końcu wynurzyliśmy
i wciągnęłam łapczywie powietrze.
– Dzięki, Tom –
uśmiechnęłam się do niego słabo.
Podpłynęliśmy, a
raczej Tom zaholował mnie do naszego materaca. Usiadłam na nim i odetchnęłam z
ulgą.
– No to widzę,
siostra, że miałaś niezłą pobudkę! – usłyszałam głos Douglasa z sąsiedniego
materaca.
– Sara też – dodał
Ian.
Rzuciłam mordercze
spojrzenie bratu i pokazałam mu język. Wszyscy zanieśli się gromkim śmiechem.
Nasi metalowcy zaczęli po kolei skakać do wody, drąc się przy tym
niemiłosiernie. Reszta chłopaków po chwili do nich dołączyła. A my z Sarą
miałyśmy niezłe widoki, gdyż wszyscy zdjęli koszulki.
– Hej! – krzyknął
Adam. – Wrzuciłbym coś na ruszt!
Wokół rozległy się
zgodne pomruki i przytakiwania. Rodrick i Tom podpłynęli do naszego materaca z
tyłu i podholowali nas pod sam brzeg. Wprawdzie chciałyśmy jeszcze wylegiwać się
w promieniach słońca, ale nam też zaczęło burczeć w brzuchach.
Gdy doszliśmy do
naszego obozowiska, okazało się, że chłopaki już rozpalili ognisko. Tom i Rick
popędzili w ich kierunku, by przygotować sobie żarełko. Po chwili wszyscy
siedzieliśmy wokół ogniska susząc wilgotne ubrania i smażąc kiełbaski.
– Hej, kociaku! –
zawołał Bill głosem dziewczyny do Douglasa, podtykając mu pod nos swoją
skwierczącą kiełbasę. – Czy moja kiełbaska jest już upieczona?
– Tak, bejbe –
odparł Doug głosem macho.
Wszyscy
zachichotali, a Bill zaczął pałaszować swoje śniadanie. Po godzinie ucztowania
wszyscy mieli napełnione brzuchy i okropnie się rozleniwili. Dan położył się na
mokrym materacu, który suszył się na słońcu, ale mu to nie przeszkadzało. Adam
jak zwykle siedział obok ogniska, Sara z Ianem mizdrzyli się do siebie obok
namiotów, a reszta rozmawiała o czymś leniwie. Ja natomiast słuchałam jak
Rodrick cicho brzdąka na gitarze, oparty o drzewo. Palce jego lewej ręki
zręcznie i z gracją wędrowały po gryfie, a palcami prawej delikatnie uderzał o
struny gitary. Włosy na jego głowie powykręcały się na wszystkie strony,
tworząc burzę loków. Zauważył, że mu się przyglądam, bo spojrzał na mnie i
uśmiechnął się filuternie. Odpowiedziałam mu tym samym.
Tom obok mnie
poruszył się niespokojnie. Po chwili skoczył na równe nogi i krzyknął:
– Mam genialny
pomysł!
~*~
Rozdział dedykowany obu Justynom. :D
Uf, napracowałam
się trochę nad tym rozdziałem, gdyż kompletnie nie wiedziałam jak opisać to
polowanie. Na szczęście jakoś mi się to udało. ;) Mam nadzieję, że wielu błędów
nie ma. Starałam się jak najszybciej dodać nowy rozdział, by Ginger mogła pisać
następny, a ja mogę teraz zająć się 5elements. Trzeba nadrobić zaległości póki
są ferie. :P
Pozdrawiam was
ciepło, bo ostatnio pani Zima i dziadek Mróz dają się we znaki! :*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz