- Jaki?
- Bitwa na szyszki! – krzyknął Tom podnosząc coś z ziemi.
- To jest ten twój genialny pomysł? – zapytałam z
powątpiewaniem.
- Jasne! – zawołał i zaczął rzucać szyszkami w Ricka.
- Ej! Facet, co robisz?! – Rick zasłaniał się przed gradem
pocisków, swoją gitarą.
- Tom, daj spokój… – zaczęłam, ale nie skończyłam zdania, bo
na polance rozpętało się istne piekło. Reszta przyłączyła się do zabawy i
szyszki leciały we wszystkich kierunkach.
- A masz! – krzyczała Sara, biegnąc za Ianem, który zasłaniał głowę rękami.
Dan, Adam i Doug też biegali po całej polanie, chowając się
za drzewami i rzucając szyszkami.
- Jak dzieci… – pomyślałam gapiąc się na nich z szeroko
otwartymi oczami. Chwilę później ze śmiechem przyłączyłam się nich.
- Gdzie moja kiełbaska? – zapytał Bill, patrząc ze smutkiem
na swój kij.
- Zdaje się, że za moją koszulką! Uuua! Weź ją, weź ją! –
krzyknął Marco miotając się po polance.
Rick nie pozostawał obojętny na atak Toma. Wyrzucał jedną
szyszkę po drugiej, a trafiał nadzwyczaj celnie.
Nagle, w powietrzu rozległa się głośna solówka gitarowa.
Wszyscy zamarli starając się zlokalizować źródło muzyki.
- To mój telefon! – powiedział Bill i wyciągnął w kieszeni
komórkę. – Halo?
Zaprzestaliśmy walki i usiedliśmy na powrót na materacach.
Marcowi udało się w końcu wyciągnąć kiełbaskę zza koszulki.
Bill przechadzał się po polance w te i z powrotem z
telefonem przy uchu.
- Hey sweety… o co chodzi?… Mówisz poważnie?… Powiem
chłopakom… Na razie.
- Co znowu? – spytał Rodrick, wyjmując szyszkę z pudła
rezonansowego gitary.
- Gramy dzisiaj koncert w Domu Bluesa! Poprzednia kapela
odwołała występ, więc wskakujemy na ich miejsce. – oznajmił Bill.
- Damy czadu!! – zawołał Marco zrywając się na równe nogi.
- W takim razie musimy się zwijać. Trzeba jeszcze zrobić
próbę. – oznajmił Douglas.
- Zostawiacie nas? – zapytałam z zawodem w głosie.
- Przecież widzimy się na koncercie. – mrugnął do mnie
Rodrick.
- Pewnie! Przyjdźcie o 20.00. – zawołał Bill.
Po tych słowach, chłopaki zaczęli się w szybkim tempie
pakować. Nie minęło 10 minut jak załadowali wszystko na motory i odjechali.
- Już za nimi tęsknie – oznajmiła Sara.
- Tak, ja też – przytaknęłam.
- A ja nie. Zostawili nas samych z tym chlewem. – oznajmił
Dan.
Rozejrzałam się wokoło. Miał rację. Wszędzie walały się
materace, śpiwory, papierki i szyszki.
- Wiecie co jest najgorsze? – zapytałam. – Że my też musimy
się stąd zmywać. Tata pozwolił mi na biwakowanie, pod warunkiem, że Doug będzie
mnie pilnował. A coś mi się nie wydaje, żeby po koncercie tu wrócił.
Sara wydała jęk zawodu.
Chcąc, nie chcąc zabraliśmy się do sprzątania. Chłopcy
składali namioty, a ja i Sara zwijałyśmy śpiwory.
Nagle pociemniało mi przed oczami. Upadłam na trawę i
straciłam świadomość.
***
- Panienko! Niech się panienka obudzi! – szeptała rozgorączkowana Eve.
- O co chodzi, Eve? – spytałam otwierając oczy i siadając na
łóżku.
- Musi panienka uciekać! Natychmiast! – szeptała Eve
szarpiąc mnie za ramiona. Wyglądała jak w amoku. Włosy miała w nieładzie, a
przekrwione oczy wpatrywały się we mnie.
- Dlaczego? Co się stało? – spytałam coraz bardziej
przestraszona.
- Chcą panienkę zabić! Musi panienka uciekać! Nie ma czasu!
Natychmiast zerwałam się z łóżka, otworzyłam szafę i
zaczęłam ją przeszukiwać.
- Kto chce mnie zabić? I dlaczego? – Na dnie szafy znalazłam
męski strój. Wyciągnęłam go z szafy i zaczęłam się ubierać.
- Niektórym ludziom na dworze nie podoba się, że panienka tu
jest. Nadal uważają panienkę za czarownicę. Myślą, że rzuciła panienka urok na
króla. Jego toast, na panienki cześć,tylko potwierdził ich obawy!
- Skąd o tym wiesz? – zapytałam wciągając coś, co bardzo
przypominało legginsy.
- Farand podsłuchał, jak o tym mówią i kazał mi panienkę
ostrzec. On nie może wchodzić po zmierzchu do prywatnych komnat. – oznajmiła
Eve.
- Co mam robić? Dokąd uciekać? – pytałam przestraszona,
jednocześnie zapinając szeroki pas przy skórzanym kubraczku.
- Musi panienka dostać się do stajni. Tam czeka Farand z
końmi. – powiedziała Eve, sznurując mi wysokie do kolan buty.
- Przecież stajnie leżą poza murami! W nocy wszystkie bramy
są zamknięte!
- Dlatego mam dla panienki to – powiedziała Eve, podając mi
grubą linę z harpunem na końcu.
Drżącymi rękami wzięłam linę.
- Nie wiem jak się tym posługiwać.
- Strach jest najlepszym nauczycielem, panienko. – szepnęła
Eve.
Czując nagły przypływ odwagi, przełożyłam zwiniętą linę
przez ramię, a harpun zahaczyłam sobie za pas.
- Dziękuję, Eve. – powiedziałam, wychodząc na balkon.
- To mój obowiązek, panienko.
- Dlaczego wciąż mówisz do mnie „panienko”? – Przełożyłam
nogę przez balustradę.
- Przepraszam, nie mogę się przyzwyczaić. – szepnęła Eve. –
Powodzenia, Brianno.
- Dziękuję – powiedziałam ze łzami w oczach. Eve zniknęła z
powrotem w mojej komnacie.
Postanowiłam wziąć się w garść. Lina potrzebna mi będzie na
zewnętrzny mur, więc z balkonu muszę zejść w inny sposób.
Przełożyłam przez balustradę drugą nogę i skoczyłam na
pobliski balkon. Pokonałam w ten sposób kilka następnych. Musiałam bardzo
uważać, na dole straże patrolowały teren. Gdyby mnie zobaczyli… Wolałam o tym
nie myśleć. Doszłam do rogu budynku. Było tam coś, co przypominało rynnę, tyle
że z kamienia. Nie zastanawiając się długo, zsunęłam się po niej jak po rurze.
Gdy moje nogi dotknęły ziemi, starałam się nie krzyczeć z bólu. Dłonie oraz
wewnętrzną stronę ud, w miejscach gdzie dotykałam „rynny”, miałam zdartą do
krwi. Legginsy w tych miejscach całkowicie się przetarły. Oderwałam rękawy od
koszuli i owinęłam nimi dłonie. Uda były w lepszym stanie, bo przez pewien czas
ochraniały je legginsy.
Chciało mi się płakać. Już po mnie. Nie dam rady wyjść po
linie z dłońmi w tym stanie. Moim jedynym wyjściem był Eithan. On na pewno
obroniłby mnie przed tymi ludźmi. Tylko gdzie znajduje się jego komnata? Nie
miałam pojęcia. Byłam z beznadziejnej sytuacji. I co zrobi Farand jeśli nie
przyjdę? Och! Muszę chociaż spróbować.
Ruszyłam w kierunku ogrodów, starając się żeby straż mnie
nie zauważyła. Po pół godzinie skradania, przemykania, czołgania, doszłam do
muru. Wyciągnęłam zza pasa harpun i rzuciłam go na mur. Nie zahaczył się,
natomiast narobił sporo hałasu obijając się o kamienie.
Nagle usłyszałam za sobą szmer. Obróciłam się przestraszona.
- Co robisz idiotko? Wszystkich tu ściągniesz tym hałasem. –
usłyszałam prychnięcie.
Przede mną stała młoda dziewczyna. Mogła być w moim wieku
lub niewiele starsza. Ubrana była, podobnie jaka ja, w męski strój. Miała
proste włosy do ramion w czarnym kolorze oraz ciemnozielone oczy. Była bardzo
ładna.
- Przepraszam, ja… – nie wiedziałam co powiedzieć.
- Daj to – powiedziała dziewczyna biorąc ode mnie linę i
szybko ją zwijając.
- Kim jesteś? – zapytałam zdezorientowana.
- Czy to ważne? Ważne, że ratuję ci tyłek. Chodź. –
powiedziała i ruszyła wzdłuż muru.
Podążyłam za nią. Szłyśmy kilka minut w milczeniu, gdy w
końcu się odezwała.
- Nieźle się załatwiłaś – powiedziała wskazując moje ręce i
uda. – W takim stanie chciałaś wyjść po linie? Ech, głupia Eve. Przecież są
łatwiejsze sposoby żeby się stąd wydostać. Nie wiem po co ci w ogóle dała to
żelastwo.
- Skąd o tym wiesz? I… hej! Czy ty żujesz gumę?!
- Chyba zauważyłaś, że tu nie mają szczoteczek do zębów. A
higienę trzeba jakoś trzymać. Udało mi się ją wziąć ze sobą, tylko dlatego, że
zasnęłam razem z nią w ustach, wyobrażasz sobie? To straszne, że nie możemy nic
przenieść do tego pieprzonego średniowiecza!
Stanęłam jak wryta.
- Ty też jesteś z XXI wieku? – zapytałam.
- Tak. – po raz pierwszy się do mnie uśmiechnęła.
- Zdaje się, że musimy poważnie pogadać – oznajmiłam.
- Domyślam się, że masz tysiąc pięćset sto siedemset pytań,
ale może najpierw się stąd wydostańmy, co?
Przyznałam jej rację i wznowiłyśmy nasz marsz. Szłyśmy
jeszcze jakieś 10 min wzdłuż muru, gdy natknęłyśmy się na furtkę! Moja
towarzyszka otworzyła ją bezszelestnie.
- Ale jak to? Furtka? I to otwarta? – nie mogłam w to
uwierzyć.
- Żeby król miał świeże śniadanko każdego dnia, trzeba
zacząć je szykować już w nocy. Tą furtką chodzi służba, która przynosi świeże
produkty z miasta. Oczywiście powinna być zamknięta, ale wystarczy dać panu
Franciszkowi w łapę, żeby o tym „zapomniał”. – oznajmiła z uśmiechem.
- Panu Franciszkowi?
- Tak go nazywam, bo na jego prawdziwym imieniu, można sobie
język połamać. To on pilnuje tej bramy. Idziesz?
Minęłyśmy furtkę i ruszyłyśmy dalej. Byłam oszołomiona. Jak
to w ogóle możliwe? Miałam tyle pytań i ani jednej odpowiedzi.
Moja towarzyszka, prowadziła nas teraz przez miasteczko,
okalające zamek. Minęłyśmy kilka przecznic i weszłyśmy do jednego z domków.
Jego wnętrze było skromne, ale przytulne. Cały składał się z
jednej izby. W kącie znajdowało się palenisko, w którym huczał ogień. Przy
ścianie stało, łóżko a na środku drewniany stół i kilka krzeseł. U sufitu
wisiały pęki ziół.
- Rozgość się. – powiedziała nieznajoma i zaczęła krzątać
się po izbie.
Usiadłam na krześle i zaczęłam ją obserwować. Powiesiła nad
paleniskiem wielki garnek i zaczęła w nim mieszać. Później urwała, z wiszących
u sufitu pęków, kilka ziół i wrzuciła je do małego garnuszka. Zaczęła ucierać
zioła za pomocą drewnianej pałki. Przez cały ten czas nie śmiałam się odezwać.
Gdy skończyła, odłożyła pałkę i zbliżyła się do mnie.
- Pokaż ręce – poprosiła.
Gdy odwinęłam koszulę z dłoni, aż syknęła. Nabrała trochę
ziołowej papki z garnuszka i posmarowała mi nią ręce.
- To powinno pomóc. Posmaruj również uda. – nakazała.
Posłuchałam jej, bo specyfik łagodził ból.
- Jak masz na imię? – spytałam.
- Jestem Sophie, ale tu nazywają mnie Sienna. – powiedziała,
mieszając w wielkim kotle nad paleniskiem, z którego unosił się cudowny zapach.
- Miło mi cię poznać.
- No ja myślę. – zaśmiała się Sophie i nalała zupy do dwóch
glinianych miseczek. – Proszę, jedz.
Zupa była przepyszna. Zresztą byłam tak głodna, że teraz
wszystko by mi smakowało.
Sophie wypluła gumę wprost do paleniska i również zaczęła
jeść. Chwilę później odezwała się.
- No dobra, jest kilka rzeczy, które powinnaś wiedzieć. W
miarę możliwości postaraj mi się nie przerywać, bo się pogubię. Jestem tu od
dawna, ty zaczęłaś podróż dopiero niedawno. Nie wiem skąd taka różnica w
czasie, bo urodziłyśmy się w tym samym dniu, o tej samej godzinie. Podczas
naszych narodzin, było pełne zaćmienie księżyca. Podejrzewam, że to dlatego
możemy podróżować między światami. Oprócz ciebie nie spotkałam nikogo innego,
kto również „podróżuje”, ale myślę, że jest nas więcej. Pozostali mogli się
dostać do innych królestw. Dzieci urodzone podczas innych zaćmień są normalne.
Tylko nasze zaćmienie było wyjątkowe. Psia mać! Dlaczego akurat my?! Ech…
Teraz, gdy jesteś tutaj, pamiętasz wszystko z obu żyć. W normalnym świecie, nie
pamiętasz nic z tego drugiego. Niedługo to się zmieni. Będziesz pamiętać
wszystko i na jawie i we ś… Nie , to nie jest sen. W każdym bądź razie,
będziesz pamiętać wszystko z obu żyć.
Ja pamiętam. Gdy tylko się tu pojawiłaś, wiedziałam, że
jesteś taka jak ja. Masz szczęście, że trafiłaś do rodziny królewskiej, ja
przez pierwsze kilka tygodni gniłam w rynsztoku. Ech… Gdy dowiedziałam się, że
chcą cię zabić ruszyłam na ratunek. To chyba wszystko… Na razie. Nic ci nie
jest? Wyglądasz słabo. Powinnaś się trochę przespać, po tych rewelacjach. Połóż
się na moim łóżku, a ja wyślę gołębia do Faranda, żeby nie czekał na ciebie jak
ciołek, w tej stajni.
Nie mogłam wydusić z siebie ani słowa. Mój mózg odmawiał
współpracy. Po prostu padłam na łóżko i natychmiast zasnęłam.
***
- Bree? Nic ci nie jest? Wstawaj! – usłyszałam nad sobą zmartwiony
głos Sary. – Chłopaki! Znalazłam ją!
- No nareszcie! – odezwał się Tom. – Szukamy cię od godziny!
Obóz już cały posprzątany, a za dwie godziny zaczyna się koncert!
- Musiałam się zdrzemnąć, wybaczcie – powiedziałam podnosząc
się z ziemi.
- Wow! Co ci się stało w ręce? – zapytał Ian wskazując na
moje dłonie.
- Co? – spytałam zdezorientowana podnosząc ręce do twarzy.
Wtedy przed oczami przeleciały mi wszystkie wydarzenia z
równoległego świata. Farand i rycerze znajdują mnie na drodze. Błysk. Rozmowa z
królem. Błysk. Książę Eithan na balkonie. Błysk. Spotkanie z królową w
ogrodzie. Błysk. Polowanie. Błysk. Uczta. Błysk. Nocna ucieczka. Błysk.
Opowieść Sienny.
Znów upadłam na ziemię. Tom i Ian rzucili się żeby mi pomóc.
- Rany, Bree, co się dzieje? – zapytał Ian.
- Wszystko w porządku? – zatroskała się Sara.
Oczywiście – pomyślałam – wszystko pamiętam!
*
Stałyśmy w salonie Sary, gotowe do wyjścia na koncert. Z
chłopakami miałyśmy się spotkać na miejscu.
- Bree, jesteś pewna, że wszystko z tobą ok? – zapytała po
raz kolejny Sara.
- Oczywiście, prawie nie spałam przez te kilka dni, więc
zasnęłam na łące. Potem, po prostu zakręciło mi się w głowie, bo za szybko
wstałam. Nie ma się czym martwić. – odpowiedziałam, starając się wypaść
przekonywająco.
- No dobrze – powiedziała Sara już w lepszym humorze. – Więc
chodźmy. Super wyglądasz, wszyscy chłopcy padną z wrażenia.
Popatrzyłam w lustro, wiszące obok drzwi. Widok,
rzeczywiście był zadowalający. Miałam na sobie obcisłą koszulkę z logo Guns N’
Roses, rozłożystą spódniczkę do kolan i wysokie trampki. Świeżo umyte włosy
spływały delikatnymi falami na ramiona i plecy. Założyłam również skórzane
rękawiczki bez palców, aby ukryć rany na dłoniach.
- Dzięki – uśmiechnęłam się – Możemy już jechać?
- Jasne, chodź, mój tata nas zawiezie.
Przez całą drogę analizowałam wszystkie wydarzenia, które
sobie przypomniałam z drugiego świata. Nie mogłam uwierzyć, że to wszystko
spotkało mnie w przeciągu kilku tygodni.
Gdy dojechaliśmy na miejsce, chłopcy akurat zaczęli grać.
Zaczęłyśmy się przepychać jak najbliżej sceny. Niestety okazało się to
niemożliwe, bo pod samą sceną trwało szalone pogo. Lubiłam tańczyć pogo, ale
byłam już nadto kontuzjowana. Poza tym nie wzięłam glanów. Słuchałyśmy ich więc
z bezpiecznej odległości. Najpierw zagrali „Fade to black”, później „By the
sword”, „Knockin on heavens door”, „Gotten”, a na koniec kilka swoich własnych
piosenek. Byli naprawdę nieźli. Marco z łatwością grał wszystkie skomplikowane
solówki, Bill grał na basie, Rodrick śpiewał, a Doug nieźle dawał na perkusji.
Ja, Sara, Ian, Tom i Dean podskakiwaliśmy w takt muzyki. W pewnym momencie Rick
rozsunął ręce na bok, co było znakiem dla pogowiczów, że nadszedł czas na
ścianę śmierci. Tańczący pogo rozsunęli się na dwa przeciwległe końce. Doug
zagrał na bębnach. A Bill szybko klasnął rozłożonymi wcześniej rękami. Dwie
ściany ludzi zderzyły się ze sobą. Istne szaleństwo.
Po koncercie poszliśmy za kulisy, żeby pogratulować
chłopakom udanego koncertu.
- Cześć! Jak nam poszło? – zapytał Marco.
- Byliście super! – pisnęła Sara.
- Zaraz, gdzie Bill? – zapytał Rick zwijający jakiś kabel.
- Zabawne, że o to pytasz – oznajmił Douglas pokazując na
drugi koniec sali. Tam, na krześle siedział Bill całujący się, z dziewczyną
siedzącą na jego kolanach.
Zdaje się, że Bill to usłyszał bo oderwał się od dziewczyny
i podszedł wraz z nią do nas.
- Poznajcie moją dziewczynę, Sophie. To ona wcisnęła nasz
zespół zamiast tamtej kapeli.
- Znowu się spotykamy – szepnęła do mnie Sophie uśmiechając
się.
<<^>>
Przepraszam za długą nieobecność. Wiem, że po tak długiej
przerwie, pewnie źle wam się czytało, bo zapomnieliście co było w poprzednich
rozdziałach. Zdaję sobie sprawę, że to moja wina. Mimo to mam nadzieję, że na nowo się
wkręcicie. Obiecuję również, że nadrobię zaległości na blogach, które czytam.
Inscriptum, zgadnij która piosenka jest dla ciebie :p.
Autor: Ginger
Autor: Ginger
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz