środa, 19 kwietnia 2017

3. Zagadka

   Ze snu wyrwało mnie uczucie wilgoci na moim lewym policzku. Otworzyłam oczy i zderzyłam się spojrzeniem z moją kotką, Florentyną. Wystawiła swój różowy języczek i liznęła mnie po policzku. Usiadłam na łóżku i posadziłam ją sobie na kolanach.
   – No i co, moja Florentynko? – podrapałam ją za uszami. – Jak się dzisiaj miewamy? Bo ja czuję się nawet nieźle.
   Florentyna wyprężyła się i zeskoczyła na dywan. Jej długie puszyste futerko zalśniło w słońcu. Moja kotka to przedziwne stworzenie. Miała ogromne zielone oczy tak jak ja, które często śmiesznie mrużyła. Jej sierść była nieokreślonego koloru. Całe ciałko miała upstrzone kolorowymi plamami, które przypominały białe, rude, szare i brązowe kleksy.
   Kotka machnęła swoim puszystym ogonkiem i wybiegła z pokoju. Zerknęłam na zegarek, który wskazywał szóstą piętnaście. Wstałam z łóżka i przeciągnęłam się.
   – O cholera! – wyrwało mi się. – Czyżbym zasnęła w ubraniu?
   Rzeczywiście miałam na sobie garderobę z wczorajszego dnia. Fuj, pomyślałam i pobiegłam do łazienki. Szybko się rozebrałam i weszłam pod prysznic. Odkręciłam kran i moje ciało spryskała gorąca woda. Nagle poczułam przeraźliwy ból w kolanie. Czym prędzej zakręciłam wodę i schyliwszy się, obejrzałam nogę. Na skórze rozciągała się długa na pięć centymetrów rana. Nie krwawiła, ale strup wydawał się świeży. Gorąca woda podrażniła go i gdzieniegdzie wypłynęło kilka kropelek krwi. Skąd ona się tu wzięła? Nie pamiętałam, żebym wczoraj zraniła sobie kolano. Taką ranę na pewno bym zapamiętała…
   W zamyśleniu odkręciłam z powrotem kran, jednak zmniejszyłam ciśnienie wody. Gdy już wyszłam spod prysznica opatrzyłam ranę i się ubrałam. Gdy zakładałam bluzkę zauważyłam dziwne ślady na brzuchu. Podeszłam do lustra w moim pokoju i przyjrzałam się im dokładniej. Po chwili obróciłam się i doznałam szoku. Na plecach rozciągały się poprzeczne pręgi, które układały się w iksy. Musnęłam je palcami. Kurczę, to wyglądało jak ślady od jakiegoś gorsetu. Rozmasowałam skórę i po jakimś czasie ślady nieco zbledły.
   Nie rozumiałam o co w tym wszystkim chodzi. Najpierw rana na kolanie, później dziwne ślady po gorsecie na plecach. Co się ze mną działo? Byłam na jakiejś gotyckiej imprezie z Tomem, upiłam się i rozwaliłam kolano? Nic nie pamiętałam. Ostatnim wspomnieniem z wczorajszego dnia był mecz Phila, który razem oglądaliśmy. Później film mi się urwał.
   Potrząsnęłam głową i założyłam sweter, gdyż od tych rozmyślań miałam ciarki. Weszłam do kuchni i zaparzyłam sobie zieloną herbatę z pigwą. Gdy siedziałam przy ladzie w kuchni, do pomieszczenia wszedł tata.
   – Hej, piękna! – przywitał się i włączył ekspres do kawy. – Wyspałaś się?
   – Raczej nie… – wymamrotałam, przyglądając się pływającym w kubku liściom herbaty.
   – Nawet nie zdążyłaś oglądnąć do końca meczu – odparł, spoglądając na mnie.
   – To dlaczego? – zapytałam, podnosząc głowę znad herbaty.
   – Jak to dlaczego? – roześmiał się tata. – Zasnęłaś jak kamień! Tom musiał cię przenosić do twojego pokoju, bo za nic nie mogliśmy się dobudzić.
   – O kurde. – Mruknęłam do siebie.
   – Idź obudzić Bradley’a – rozkazał tato. – Zrobię wam jajecznicę.
   – Dzięki, ale nie jestem głodna. – Odrzekłam, wstając z taboretu.
   – Śniadanie, to najważniejszy posiłek – mój zgred zmienił ton na nie znoszący sprzeciwu. – Nie wypuszczę cię z domu, jeśli nie zjesz śniadania.
   Głośno westchnęłam i skierowałam się do pokoju mojego młodszego brata. Otworzyłam drzwi (oklejone napisami typu „Wstęp wzbroniony!” i naklejkami z czaszkami) i podeszłam do jego łóżka w kształcie statku kosmicznego. Było okrągłe i miało mnóstwo zdobień w kształcie świateł i kosmicznych laserów. Brad naciągnął ojca na to wyrko z okazji jego ósmych urodzin.
   Chwyciłam kołdrę z ufoludkami i pociągnęłam ją w swoją stronę. Czarna czupryna Brada wyglądała jak stóg siana. Nachyliłam się i wrzasnęłam mu do ucha:
   – Najazd kosmitów!
   Brad zerwał się z łóżka i krzyknął:
   – Przygotować lasery!
   Parsknęłam śmiechem. Mój brat rozglądnął się zdezorientowany dookoła i zatrzymał wzrok na mojej osobie. Wbił we mnie oburzone spojrzenie i wszedł z powrotem pod kołdrę.
   – Brad… Wstawaj… – mówiłam, nie przestając chichotać. – Tata robi… jajecznicę…
   – Spadaj, ufolko – burknął spod pościeli.
   – Sam tego chciałeś. – Pociągnęłam za kołdrę, ale szkrab zdążył ją złapać w ostatniej chwili. Przeciągaliśmy pierzynę aż w końcu udało mi się ją wyrwać Bradley’owi.
   – Chodź. – Rzuciłam w niego tą kołdrą i poszłam do kuchni.
   Jajecznica była w trakcie przygotowywania. Tata właśnie wsypywał do niej boczek, warzywa i swój tajny składnik, którego nikt nie znał. Podeszłam do patelni i powąchałam potrawę. Pachniała smakowicie, ale mój żołądek wzbraniał się przed jedzeniem. Cały czas przypominał o dziwnych wydarzeniach, jakie ostatnio mnie spotkały, bolesnymi skurczami.
   – No i jak? – zapytał uśmiechnięty tata. – Apetyt powrócił?
   Pokręciłam głową i dopiłam swoją herbatę.
   – Może jesteś chora?
   – Nie, to tylko ból brzucha…
   – Ale trochę musisz zjeść przed szkołą.
   – Okay, okay.
   Do kuchni wszedł rozczochrany Brad w swojej jaskrawo seledynowej piżamie. Obrzucił mnie wrogim spojrzeniem i usiadł przy stole. Ojciec nałożył nam jajecznicę. Zmusiłam się do paru kęsów. Co prawda żołądek mi dokuczał, ale odrobina jedzenia nieco go uspokoiła. A przynajmniej odciągnęła uwagę od mojego zdenerwowania. Gdy skończyłam jeść pobiegłam umyć zęby, pożegnałam się i poszłam do szkoły. W drodze słuchałam moich ulubionych ballad i intensywnie rozmyślałam nad moim osobliwym problemem. Kolano subtelnie dało o sobie znać, kiedy wchodziłam po schodach do budynku szkoły.
   Wyjęłam z torby kluczyk do mojej szafki, po czym z trudnością ją otworzyłam. Ostatnio zamek w niej nawalał. Musiałam w końcu wybrać się do woźnego, by go wymienił. Zawiesiłam kurtkę na wieszaku i wpakowałam na półkę podręczniki na następne lekcje, po czym zatrzasnęłam drzwiczki i udałam się do swojej klasy.
   – Cześć, Bree – usłyszałam obok siebie głos Toma. – Co tam?
   – Ani nie pytaj – odparłam wchodząc do sali.
   – Coś się stało? – zdziwił się Tom.
   – To nie działa. – Odpowiedziałam, siadając w ławce. – Rano czułam się w miarę dobrze, ale teraz znowu jestem zmęczona. Poza tym nie wiem co się ze mną działo w nocy.
   – A co miało się dziać? – dopytywał się mój przyjaciel.
   – Słuchaj – zaczęłam. – Obudziłam się z wielką raną na kolanie i nie mam zielonego pojęcia skąd ona się tam wzięła!
   Na dowód podciągnęłam swoje czarne legginsy (nie mogłam założyć dżinsów, bo drażniły zranioną skórę) i pokazałam Tomowi kolano. Odkleiłam plaster i ujrzeliśmy czerwony strup.
   – To musiało boleć – syknął Tom.
   – No właśnie nie wiem czy bolało, bo nie pamiętam jak to się stało! – wyjaśniłam mu, desperacko machając rękami. – Do tego na plecach mam ślady, które wyglądają jakbym nosiła gorset!
   Podciągnęłam bluzkę i pokazałam dół pleców Tomowi.
   – Widzę tylko różowe kreski. – Odrzekł Tom.
   – Bo już częściowo znikły. – Wyjaśniłam. – Co się ze mną dzieje?
   – Hej! – zerwał się Tom. – Może ty lunatykujesz?
   – Wstałabym  w nocy, wyszła na miasto, włamała się do sklepu z gotycką odzieżą, założyła se gorset, rozwaliła kolano, zdjęła gorset i wróciła do łóżka? – sarknęłam.
   – Dobra, dobra – bronił się Tom. – Już się nie odzywam, ale strasznie to wszystko dziwne.
   – Jak cholera. – Przytaknęłam.
   Wtedy rozdzwonił się dzwonek, oznajmiający początek chemii. Po kilku sekundach do klasy wkroczyła nasza nauczycielka. Usiadła za biurkiem i zaczęła sprawdzać obecność.


***

   Lekcja minęła jak z bicza strzelił, podobnie jak kolejne. Ani się obejrzałam, a już wychodziłam ze szkoły razem z Tomem.
   Przez całą drogę rozmawialiśmy o moich dolegliwościach. Tom rozwijał ten wątek, barwiąc go po drodze tak, że po kilku minutach stałam się bohaterką powieści fantasy. Tym właśnie mnie rozśmieszył. Nie mogłam przestać się śmiać, a on kontynuował swoją opowieść dodając do niej coraz nowsze wątki.
   – Wiesz co, Tom? – położyłam mu rękę na ramieniu, drugą natomiast trzymałam się za obolały od śmiechu brzuch. – Myślałeś może o karierze pisarza?
   Tom wywrócił oczami, roześmiał się i potargał mi włosy.
   W końcu doszliśmy do rozstaju dróg, gdzie rozchodziliśmy się w przeciwne kierunki. Jednak nasze domy dzieliło jedynie pół kilometra, dlatego bez trudności mogliśmy się ze sobą spotykać.
   – Co dzisiaj będziesz robić, hę? – Tom szturchnął mnie ramieniem, szczerząc się komicznie.
   – A ja wiem… – zamyśliłam się. – A! Już wiem! Będę robić esej z historii!
   – O cholera! – zaklął Tom. – Ta baba doprowadzi mnie do szaleństwa! Rok szkolny trwa od dwóch tygodni, a ona już zadaje nam esej na jakiś porąbany temat.
   – Niestety, mój drogi – poklepałam go po piersi. – Takie życie licealisty.
   – Jeszcze raz to powiesz, przepisuję się do zawodówki na rzeźnika – odburknął, krzyżując ramiona.
   – Do jutra, rzeźniku! – skierowałam się w uliczkę, prowadzącą do mojego domu.
  

***

   Ślęczałam nad monitorem komputera, próbując odczytać zdania ze strony internetowej, z której korzystałam przy pisaniu referatu z historii. Jednak litery co chwilę się rozmazywały. Skupiłam wzrok i powoli odczytałam zdanie. Po chwili namysłu dopisałam parę słów na kartce. Zanurzyłam rękę w świeżo umytych włosach i delikatnie je roztrzepałam, by szybciej wyschły. Nagle do pokoju wpadł mój starszy brat.
   – Ejo, siora! – krzyknął na wstępie. – Co tam porabiasz? Molestujesz komputer?
   – Jakżeby inaczej. – Mruknęłam, praktycznie nie otwierając przy tym ust.
  Był starszy ode mnie o pięć lat i studiował medycynę. Tak, to nyło bardzo mylne, gdyż zachowuje się nieprzewidywanie i gra w zespole hardrockowym jako perkusista. Poza tym jest roztrzepany i zabawny. Nie licząc Toma, to on najlepiej potrafi mnie rozśmieszyć.
   – A właśnie przyjechałem trochę cię po molestować – jednym susem znalazł się tuż przy mnie, położył dłonie na biurku i oparł na nich głowę. Wbił we mnie ten swój głupawy wzrok i rozciągnął usta w ogromnym uśmiechu. Jego kruczoczarne włosy jak zwykle sterczały na wszystkie strony.
   – Cieszę się niezmiernie. – Odparłam, przymykając powieki.
   – Bree – szturchnął mnie w ramię. – Ćpałaś coś?
   – Ni… e… – burknęłam, nie otwierając oczu.
   – Idź do łóżka, bo ojciec jeszcze pomyśli, że testuję na tobie pigułki z laboratorium – ponownie mnie szturchnął, tym razem mocniej. – Ty… W sumie to całkiem niezły pomysł…
   Później poczułam jak brat ściąga mnie z krzesła i prowadzi do pokoju.
   – Znowu zasnęła? – usłyszałam z oddali głos taty. – Coś jest z nią nie tak. Musi iść na badania, bo dalej tak być nie może.
   – Może jest zarażona kosmicznym wirusem? – tym razem usłyszałam podekscytowanego Brada.
   – Puknij się, mały. – Powiedział do niego nasz przyszły lekarz. – Nadal oglądasz te denne kreskówki?
   – To wcale nie…
   Ciemność.

   – Zejdzie panienka na śniadanie? – usłyszałam kobiecy głos.
   Rozwarłam zlepione powieki i rozejrzałam się wokół. Jak to możliwe?! Znajdowałam się na powrót w zamku króla Marreda! Ale jak…?
   – Słucham? – bąknęłam niewyraźnie. – Śniadanie? Y… Tak.
   Młoda kobieta spojrzała na mnie ciepło, ukłoniła się i wyszła z komnaty. Przez chwilę wpatrywałam się w miejsce, gdzie stała. Później zaczęłam lustrować otoczenie. Znajdowałam się w jednej z sypialnianych komnat. Siedziałam na ogromnym łożu z baldachimem i kotarą w granatowych barwach. Kolumny mebla były zdobione lśniącymi kamieniami i srebrnymi frędzlami.
   Wygrzebałam się z jedwabnej pościeli i skierowałam w kierunku okiennic. Wczoraj nie zauważyłam piękna tej komnaty. Byłam tak zmęczona, że zdołałam jedynie zdjąć z siebie tą niewygodną suknię i pijący gorset i wdrapać się na łózko. Miałam na sobie jedynie cienką halkę, która była pod spodem sukni.
   Wyjrzałam przez ogromne okno ze złoconymi ramami i ujrzałam na dworze Eithana, który strzelał z łuku do drewnianej tarczy, która była niesamowicie daleko od niego. Przyjrzałam mu się i obserwowałam, gdy wystrzelił strzałę, która śmignęła prze powietrze i trafiła w sam środek tarczy. Książę po chwili wystrzelił kolejne dwie, które trafiły w dokładnie to samo miejsce, co poprzednia strzała.
   Usłyszałam pukanie do drzwi.
   – Proszę.
   Do komnaty weszły dwie kobiety. Niosły miskę z parującą wodą, ręcznik i jakiś materiał.
   Ochlapałam się ładnie pachnąca wodą i szybko wytarłam ręcznikiem. Służki dziwnie na mnie patrzyły.
   – Coś nie tak? – zapytałam je.
   – Panienka dziwnie się zachowuje – wyjaśniły. – Damy dworu zawsze każą się myć i ubierać, a panienka sama wszystko chce robić.
   W odpowiedzi uśmiechnęłam się do nich przyjaźnie.
   Kobiety pomogły założyć mi piękną suknię, której stanik był miodowy, a dół bursztynowy. Spódnica miała udrapowania, przyozdobione złotym haftem.
   Usiadłam na krześle przed komodą, a kobiety zaczęły rozczesywać moje włosy. Po chwili stanęłam przed ogromnym zwierciadłem i rozchyliłam usta ze zdumienia. Ujrzałam w lustrze obcą dziewczynę. Moje długie włosy tym razem upięte były w luźny kok, który okręcony był kilkoma kosmykami z różnych stron. Ta niecodzienna fryzura podkreśliła moje rysy, dzięki czemu wyglądałam niezwykle dystyngowanie. Powędrowałam wzrokiem w dół. Suknia była obcisła w talii, a niżej rozszerzała się, aż do podłogi. Przesunęłam kilka razy wzrokiem po mojej sylwetce i stwierdziłam, że podkreślała moją drobną figurę i biust, który był uwydatniony przez mocno ściśnięty gorset.
   – Przepięknie panienka wygląda – powiedziała najmłodsza z kobiet, a pozostałe jej przytaknęły. – Ładniej niż narzeczona księcia Deyrona.
   Starsze kobiety zrugały spojrzeniem tą młodszą. Uśmiechnęłam się i wyszłam z komnaty.
   – Ale dokąd panienka idzie? – zawołały za mną służki, ale ja już schodziłam mahoniowymi schodami w dół.
   – Muszę iść! – zawołałam w odpowiedzi. – Dziękuję za pomoc w toalecie!
   Po drodze oglądałam piękne obrazy, przedstawiające rodowód krolewski i drogocenne meble oraz przedmioty, które wypełniały korytarze.
   Musiałam wrócić do miejsca, w którym po raz pierwszy znalazłam się w tym świecie. Po przebudzeniu się w moim realium nie pamiętałam nic z tego, co robiłam tutaj. Dlatego musiałam tam powrócić przed zmierzchem. Nie wiedziałam dokładnie, co zrobię, gdy już się tam znajdę, ale nie mogłam stać i bezczynnie czekać aż zapadnie noc i obudzę się w domu cholernie zmęczona. Miałam dość tych głupich snów, które wykańczały mnie fizycznie i psychicznie. Nie dość, że były niesamowicie realne, to jeszcze po przebudzeniu się miałam ślady na ciele, które potwierdzały to, co robiłam w tym świecie.
   Zeszłam do ogromnego korytarza, z którego wychodziły główne wrota. Pamiętałam, jak poprzedniego dnia (czy może nocy?) weszłam przez nie do zamku razem z Ruellem, Juggenem i Ferentem. I tym razem przeszłam przez nie i zbiegłam ze schodów, podciągając fałdy sukni, którą miałam na sobie. Do gorsetu powoli zaczynałam się przyzwyczajać, ale ten długi materiał nadal spowalniał moje ruchy. Cóż… Przynajmniej ciekawie w tym wyglądałam.
   Zeszłam na dwór przed zamkiem i zlustrowałam okolicę. Nagle usłyszałam za sobą głos jednej z służek.
   – Panienka raczy udać się na śniadanie w towarzystwie króla – powiedziała.
   Znieruchomiałam na kilka sekund, po czym udałam się za kobietą wgłąb zamku. Zaprowadziła mnie do ogromnej sali, w której byłam wczoraj na uczcie z okazji święta Huil Gerran. W komnacie, za ogromnym stołem siedzieli: król na swoim stałym miejscu, po obu jego stronach synowie i królowa, dalej damy dworu. Służka wskazała mi miejsce naprzeciwko króla Marreda.
   Powoli podeszłam i usiadłam za stołem. Próbowałam poruszać się z gracją, gdyż wszyscy skupili wzrok na mnie. Czułam ich wścibskie spojrzenia na swoim ciele.
   – Co za tupet! – zawołał nagle starszy książę. – Nawet nie oddała ci pokłonu, ojcze!
   – Och, przepraszam – zająknęłam się i pospiesznie ukłoniłam. – Nie znam tutejszych obyczajów…
   – Jak to nie znasz obyczajów? – zapytał zirytowany książę. – Jak śmiesz tak się odnosić?!
   – Zamilcz, Deyronie – król Marred podniósł otwartą dłoń i książę Deyron momentalnie się uciszył. – Opowiedz skąd przybyłaś.
   – To nie tak… – odpowiedziałam, zerkając na niego. – Mieszkam gdzie indziej i nie mam pojęcia jak się tutaj znalazłam. Panowie Ferent, Juggen i Ruell znaleźli mnie i przywieźli tutaj.
   Spojrzałam na mężczyzn. Ferent, przytaknął.
   – Tak, panie.
   – Gdzie ją znaleźliście? – zapytał król.
   – Na obrzeżach miasta, niedaleko Szmaragdowego Boru – odpowiedział Juggen. – Dziwnie wyglądała. Miała na sobie nietutejszy strój.
   Ferent rzucił Juggenowi ostrzegawcze spojrzenie. Mężczyzna zamilkł.
   – Podejrzewam, że przybyła z Doryndii. – Powiedział Ferent. – Tam panuje całkiem inna moda niż tutaj. Zgubiła drogę, więc postanowiliśmy jej pomóc. Nie przeżyłaby nocy w Szmaragdowym Borze.
   Ferent spojrzał mi w oczy porozumiewawczo. Przytaknęłam powoli, przenosząc wzrok z niego na króla Marreda.
   – Jak cię zwą? – zapytał, bacznie mi się przyglądając.
   – Bree, panie – postanowiłam zacząć używać adekwatnych zwrotów.
   – Bree? – zdziwił się. – Cóż za dziwne imię.
   – Zdaje się, że to zdrobnienie od imienia Brianna – odezwała się królowa. – Piękne, prawda?
   Kobieta uśmiechnęła się do mnie serdecznie. Jej łagodne spojrzenie uspokoiło nieco moje nerwy.
   – Nie wypytuj jej już tak, Marredzie – rzekła do swojego męża, uroczo się uśmiechając. – Widzisz jaka jest spięta? Na pewno zgłodniała.
   – Brianno, rozgość się – powiedział król. – Możesz zamieszkać tymczasowo na zamku i korzystać z przywilejów dam dworu.
   Król skinął głową w kierunku siedzących kobiet.
   – Quinello, zaopiekuj się Brianną – rozkazał.
   Quinella przytaknęła i uśmiechnęła się do mnie.
   – Tak jest, panie. – Odparła.
   – A teraz czas zacząć jeść! – zawołał król i klasnął w dłonie.
   Po chwili wokół stołu zaroiło się od sług, którzy roznosili potrawy. Ich kuszący zapach dotarł do moich nozdrzy, a z mojego żołądka dobyło się głośne burczenie. Dopiero gdy wszyscy zaczęli jeść odważyłam się sięgnąć po kromkę chleba. Jednak kiedy go spróbowałam, okazało się, że to wcale nie był chleb. Jasne ciasto miał słodki smak i przyjemnie rozpływało się w ustach. Zjadłam jeszcze dwa kawałki, po czym sięgnęłam po czerwone jabłko.
   – Wybacz, ale musiałem jakoś to wyjaśnić, bo inaczej król nabrałby podejrzeń – szepnął do mnie Ferent.
   – Dzięki za uratowanie skóry- odszepnęłam z uśmiechem.
   Gdy już najadłam się do syta sięgnęłam po kielich, leżący obok mojego półmiska. Zajrzałam do niego i powąchałam ciemnoczerwony napój.
   – To wino – podpowiedział mi Ferent, chichocząc.
   Uśmiechnęłam się do niego i upiłam łyk wina. Przyjemne ciepło rozlało się po moim gardle, wędrując wgłąb ciała. Później na języku pozostał mi posmak przypominający sok winogronowy.
   Rozejrzałam się po gościach. W pewnej chwili natrafiłam na wzrok księcia Eithana. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, jego ciemne oczy zalśniły. Nie odwracał wzroku. Uważnie mnie obserwował. Posłałam mu pytające spojrzenie, lecz ten jedynie zmrużył oczy i obrócił głowę w inną stronę.
   Zdziwiłam się. Dlaczego Eithan tak mi się przyglądał?
   Po godzinie śniadanie się skończyło i goście rozeszli się. Quinella podeszła do mnie rozradowana.
   – Mam się tobą zaopiekować, Brianno – powiedziała radośnie. – Może zaczniemy od oprowadzenia cię po zamku? Pięknie wyglądasz w tej sukni.
   – Przepraszam cię, Quinello, ale musimy to odłożyć. – Odrzekłam.
   – Dlaczego? – zapytała.
   – Mam coś pilnego do załatwienia – wyjaśniłam i szybko się z nią pożegnałam.
   Wypadłam przed zamek i pobiegłam w stronę bramy. Most zwodzony był spuszczony i przechodziło przez niego wielu ludzi. Zerknęłam na straż i wśliznęłam się w tłum, po czym pod ogromną podniesioną kratą, by znaleźć się na zewnątrz zamku. Szybko zlustrowałam okolicę, po czym udałam się w drogę ścieżką, prowadzącą w stronę Szmaragdowego Boru. Po godzinie marszu doszłam do niego i zapuściłam się wgłąb gąszczu połyskujących soczystą zielenią roślin.
   Kluczyłam pomiędzy drzewami, szukając właściwego miejsca. Po pewnym czasie przestałam podciągać suknię i opuściłam ją luźno na ziemię. Materiał sunął za mną, szeleszcząc liśćmi. Nagle usłyszałam świst powietrza. Obróciłam się w stronę źródła tego odgłosu i ujrzałam spadającego ptaka.
   Po chwili usłyszałam szelest obok siebie. Spojrzałam tam i w cieniu drzew dostrzegłam księcia Eithana.
   – Co ty tu robisz? – zapytałam go.
   Bez słowa wyszedł z cienia i podszedł do martwego ptaka, leżącego na ziemi. Dopiero teraz zauważyłam, że ma w ręku łuk, a na plecach kołczan ze strzałami.
   – Poluję – odpowiedział swym głębokim głosem. – A ty? Co tutaj robisz? Zdaje się, że Quinella miała oprowadzić cię po zamku.
      – Tak miało być – odpowiedziałam. – Ale muszę coś załatwić.
   Ruszyłam przed siebie, dotykając po drodze ciemnoczerwonej rośliny, która nagle zmieniła swój kolor na pomarańczowy. Krzyknęłam i odskoczyłam w bok jak oparzona.
   – Kolhria – mruknął Eithan. – Reaguje na dotyk zmianą barwy.
   Krzak zmienił kolor z powrotem na purpurowy, lecz gdy Eithan go dotknął zrobił się pomarańczowy.
   Przeniósł spojrzenie na mnie i przekrzywił głowę.
   – Powinnaś to wiedzieć – powiedział wolno.
   – Niby skąd? – zdumiałam się.
   – Jesteś dziwna… – zbliżył się do mnie tak, że dzielio nas zaledwie kilkadziesiąt centymetrów. Jego ciemne oczy okolone były gęstymi rzęsami, tworząc ciemną oprawę. – Inna… Nie tytułujesz mnie, ani mojej rodziny, masz dziwny akcent i używasz niezrozumiałych słów. Twoja uroda jest niezwykła. Twe oczy są jak dwa ogromne szmaragdy, a włosy jak lśniące łany zboża…
   Oniemiałam. Wpatrywałam się w niego jak zaklęta.
   – Kim jesteś, Brianno? – wyszeptał, nachylając się.
   – Jestem Bree. – Odzyskałam głos. – I nie mam czasu..
   Obróciłam się, ale książę chwycił mnie za rękę. Zerknęłam na niego. Spojrzenie jego oczu było niezwykle magnetyczne.
   – Jesteś czarownicą – syknął.


                                                                                ~*~

   Nareszcie weekend! Już myślałam, że się go nie doczekam.
   Całkiem szybko napisałam ten rozdział, a to dzięki Ginger, która zainspirowała mnie swoją notką. Dziękuję ci, moja droga. :D
   Mam nadzieję, że to wszystko układa się jakoś w całość. Oceńcie, dziewczyny. ;)
   Przekazuję pióro tobie, Ginger. xD

   Do zobaczyska!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz