Szliśmy spokojnym krokiem. Eithan nadal trzymał mnie za
rękę. Czułam się z tym bardzo nieswojo.
I bynajmniej nie dlatego, że było to przykre uczucie, wręcz przeciwnie.
Uznałam jednak, że bycie na ty z księciem to i tak już zbytnia poufałość.
Spróbowałam wyswobodzić dłoń, delikatnie wysuwając ją z ręki Eithana.
- Coś nie tak? – zapytał puszczając moją dłoń. Jego twarz
wyrażała jakąś silną emocję, której nie mogłam rozszyfrować.
- Nie, nie – zaprzeczyłam szybko. – Nie znam się zbytnio na
waszych obyczajach, ale nie wydaje mi się, żeby to było mile widziane.
- Dlaczego? Przecież nie robimy nic złego. – zaoponował
książę.
- Daj spokój. Większość dworzan nadal widzi we mnie
czarownicę. A nawet jeśli nie czarownicę, to zwykłą przybłędę, którą z litości
przyjęto na królewski dwór. Sama zresztą nie rozumiem waszego postępowania
wobec mnie, więc nie mogę wymagać tego od innych.
- Nie będę zaprzeczał. – Złośliwie uśmiechnął się Eithan. –
Ludzie nadal mają cię za czarownicę. Gdyby nie święto Huil Gerran już dawno
spaliłabyś się na stosie.
Przestraszył mnie tym chłodnym stwierdzeniem. Po jego minie
poznałam jednak, że nie mówi do końca poważnie.
- Ta sprawa ze świętem Huil Gerran, ma jednak wiele dziur. –
Stwierdziłam. – Dlaczego jestem traktowana jak księżniczka? Śpię na łożu z
baldachimem? Mam własną służącą?
- Powinnaś się cieszyć, że sprawa twojego sądu ucichła,
Brianno. – powiedział Eithan z dziwnym wyrazem twarzy.
- Cieszę się, ale to się kupy nie trzyma!
- Nie trzyma się kupy? – powtórzył Eithan. – Z tego co wiem
to kupy trzymają się tylko muchy. Używasz dziwnych słów.
- Zaraz… – nagle uświadomiłam sobie, że przeoczyłam coś
ważnego. – Sprawa mojego sądu ucichła… Czy ty czasem nie…
- Zdaje mi się, że mieliśmy rozmawiać o czym innym –
przerwał mi ostro Eithan.
Zbił mnie tym z pantałyku.
- Tak – przyznałam – miałeś mi powiedzieć nad czym tak
rozmyślasz.
- Więc, nie chcesz się już tego dowiedzieć? – zapytał.
- Chcę, ale…
- Obiecuje ci, że jeszcze wrócimy do twojej sprawy, Brianno.
- No dobrze – zgodziłam się – to o czym tak intensywnie
myślisz?
- Ehm… Jakoś straciłem chęć do wyznań.
- No nie! – krzyknęłam – Jesteś niemożliwy! Wybieraj! Albo
powiesz mi o czym myślisz albo wyjaśnisz mi sprawę mojego traktowania!
- Ładnie to stawiać ultimatum księciu? – spytał rozbawiony
moim wybuchem.
Ja też się roześmiałam.
- A, do licha z tobą! – powiedziałam. – Jak nie chcesz, to
nie musisz ze mną gadać. Dowiem się wszystkiego od służby. Służący zawsze
wszystko wiedzą!
- Może i tak, ale musisz się liczyć z tym, że otrzymasz
wersję spaczoną.
W duchu przyznałam mu rację. Wiarygodna wersję wydarzeń
mogłam otrzymać jedynie od niego.
Postanowiłam na razie mu odpuścić. Wyciągnę to z niego kiedy
będzie bardziej podatny na zwierzenia.
- W takim razie o czym będziemy rozmawiać? – spytałam.
- Może o jutrzejszym polowaniu? Słyszałem, ze masz wystąpić
w roli maskotki. – powiedział z kpiącym uśmieszkiem.
- Taaak. Właściwie co ja mam tam robić?
- Przynosić szczęście – odpowiedział.
- A jak się to robi?
- Pytasz niewłaściwej osoby. – opowiedział smutno.
Zamilkłam. Nie wiedziałam co mam powiedzieć. Jedno jest
pewne. Książę ma jakieś kłopoty i tylko maskuje się pozorną nonszalancją.
Wiedziałam jednak, że nic mi nie powie.
- Wracajmy już. – powiedział. – Niedługo kolacja.
Powrót do zamku zajął nam dobrą godzinę, w trakcie której,
nie padło ani jedno słowo.
*
Kolacja jak zwykle była wyśmienita. Zaraz po niej poszłam do
swojej komnaty i położyłam się spać. Chciałam być wypoczęta przed jutrzejszym
polowaniem.
***
Gdy otworzyłam oczy, zobaczyłam prześwitujące przez korony
drzew niebo. Chciałam się podnieść, ale coś mnie trzymało. spojrzałam w dół.
Była to ręka Toma przełożona przez mój tułów. Tom spał. Zdjęłam ostrożnie jego
rękę, usiadłam i rozejrzałam się wokoło. Cała piątka spała na materacach i
śpiworach rozłożonych dookoła ogniska. Tom leżał po mojej prawej stronie,
próbując objąć mnie przez sen po raz drugi. Po mojej lewej spała Sara. Na jej
podołku położył głowę Ian. Adam spał twarzą do ziemi blisko nóg Iana, a Dan
zwinął się w kłębek dokładnie w tym miejscu, gdzie jeszcze przed kilkoma
godzinami paliło się ognisko. Dookoła walały się puste opakowania po chipsach i
butelki po napojach.
Obróciłam lewy nadgarstek Toma i sprawdziłam która godzina.
Była już 10:25!
- Wstawajcie! – krzyknęłam szarpiąc Toma i Sarę za ramiona.
- Co się dzieje? – spytał zdezorientowany Ian, podnosząc
głowę.
- Już pora wstawać? – spytała Sara. Rozejrzała się i
zobaczyła Dana śpiącego w popiele ogniska. Wybuchnęła histerycznym śmiechem,
który obudził resztę śpiochów. – Dan? Co ty robisz w ognisku?
- Nie śmiejcie się. – Powiedział Dan. – Te kamienie były
nieźle nagrzane od ognia. Wiecie jak mi było cieplutko?
Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem, widząc jego rozmarzoną minę.
- Cholera. Trzeba tu posprzątać – stwierdził Adam.
- Od czego mamy kobiety? – spytał Ian. Zaraz potem, na jego
głowę spadła pieść Sary.
- No wiesz? – syknęła.
- Wszyscy tu posprzątamy. – Zarządził Tom.
Chłopaki z jękiem zabrali się do zbierania śmieci i zwijania
śpiworów. Ja i Sara zabrałyśmy się do składania namiotów, które i tak się nie
przydały.
- Czekajcie! Co powiecie na jeszcze jedną noc w tych
warunkach? – spytał Ian.
- Przecież jutro poniedziałek, musimy iść do szkoły. –
powiedział Tom.
- Czy tylko ja czytam ogłoszenia na gazetce szkolnej? –
jęknął Ian.
- To bardzo możliwe. – stwierdziła Sara.
- Co z tą gazetką? – Zainteresował się Dan.
- Jutro klasa maturalna pisze próbne testy. Mamy z tej
okazji aż 3 dni wolnego! – oznajmił Ian.
- Nie wierzę! Dlaczego nic o tym nie wiedzieliśmy? – spytał
Tom.
Ian wzruszył ramionami.
- Nie ważne. Teraz wiecie. To jak?
- To może zamiast jednej dodatkowej nocy, zrobimy jeszcze
trzy? – zapytał Dan.
- No nie wiem. Mój tata raczej nie da się przekonać. –
oświadczyłam.
- Poza tym, trzy dni bez prysznica?! – oburzyła się Sara.
- Wykąpiesz się w rzece. – rzucił Ian. Sara posłała mu
piorunujące spojrzenie.
- Zgódźcie się dziewczyny! Będzie fajnie! Pełen survival! –
zachwycał się Adam.
- No… mogę ewentualnie spytać taty, ale nie liczyłabym na
rewelacje. – powiedziałam.
- Ja w sumie też… – zgodziła się Sara. – Ale prysznic wezmę
w domu!
- OK! – ucieszył się Ian. – Więc robimy tak. Dziewczyny
biorą jeden motor i jadą spytać się rodziców, a Sara przy okazji weźmie
prysznic. Adam i Dan – bierzecie drugi motor i jedziecie po coś do jedzenia, na
trzy dni. Ja i Tom trochę tu ogarniemy. Może być?
- A wy nie potrzebujecie zgody rodziców? – zdziwiłam się.
- Jesteśmy chłopakami. Nas rodzice nie kontrolują tak jak
dziewczyn. Nas nikt nie zgwałci. – oznajmił Dan.
- A nie zdziwią się, jak przez trzy dni nie wrócicie do
domu?
- No…, ewentualnie skrobniemy im jakiegoś SMSa. – zgodził
się Adam.
Przewróciłam oczami i wsiadłam na motor Toma.
- Wskakuj – rzuciłam do Sary.
Chwilę potem jechałyśmy w stronę miasta.
*
- Nie ma mowy! – krzyknął tata.
- Proszę, zgódź się! Przecież nie robimy nic złego! –
błagałam tatę.
- Zastanów się o co mnie prosisz, dziecko! W sumie cztery
noce poza domem?! Gdzieś w lesie?! Nie żartuj!
- Jedną noc jakoś przeżyliśmy. To co zmienią jeszcze trzy?
- Nawet nie chcę o tym słyszeć!
- Pozwól im. – wstawił się za mną Douglas.
- Co? – spytał zdziwiony tata.
- Znam jej kolegów. To naprawdę równi goście. Nic jej nie
zrobią, a w razie czego nawet obronią.
- Ale nie ma tam nikogo pełnoletniego! Coś się może stać!
- Jeśli tak ci na tym zależy, to mogę z nią jechać. Jestem
pełnoletni. Myślę, że Bill, Rodrick i Marco też się na to piszą. Oczywiście,
jeśli wam to nie przeszkadza – zwrócił się do mnie.
Pokręciłam głową ze zdziwieniem. Douglas się za mną wstawia?
Coś nowego.
- No cóż… Skoro tak… No dobrze! Ale macie ich pilnować! –
powiedział tata.
- Dziękuję! Dziękuję! – krzyknęłam.
- To ja zadzwonię do chłopaków – oświadczył Doug.
Chwyciłam za telefon, żeby dać znać Danowi i Adamowi, że
będą musieli kupić trochę więcej jedzenia.
Dwie godziny później ja, Sara, Doug, Bill, Marco i Rodrick
jechaliśmy z powrotem na miejsce obozowiska. Chłopaki wyposażyli się we własne
namioty i śpiwory. Rodrick wziął ze sobą również gitarę. Wszystko to wieźli na
dwóch potężnych Harleyach. Chopper, na którym jechał Bill był naprawdę piękny.
Bill zauważył moje zainteresowanie i powiedział:
- To dyna wide glide. Niezły, co?
- Cudny – potwierdziłam.
Bill zaśmiał się, ale ryk silników uniemożliwił nam dalszą
rozmowę.
Gdy dotarliśmy na miejsce, wszystko było posprzątane.
- Cześć. – powitał nas Tom. – Adam i Dan przywieźli tyle
jedzenia, że chyba musimy poświęcić na nie cały, osobny namiot.
- Nie martw się. Wszystko zniknie. – powiedział rozbawiony
Marco.
Ian podszedł i pomógł zejść Sarze z motoru.
- Wykąpana? Skóra natarta wonnymi olejkami? Odżywka nałożona
na włosy? – powiedział przedrzeźniając jej głos.
Sara szturchnęła go w bok.
Chłopaki rozpoczęli rozpakowywać tobołki i rozkładać
namioty. Wszystko poszło dość sprawnie, ale mimo to, zajęło sporo czasu. Gdy usiedliśmy
przy ognisku, zapadł już zmrok.
PODKŁAD MUZYCZNY
Chłopcy wyciągnęli pianki i leniwie przypiekali je nad
ogniem.
- Trochę nudno – oznajmił Tom.
Reszta potakująco kiwnęła głowami. Zauważyłam, że Rick, Bill
i Marco szeptali coś ze sobą, z tajemniczymi minami.
Sara zaproponowała, żebyśmy położyli się na nadmuchiwanych
materacach, i popatrzyli w gwiazdy. Z braku innych pomysłów wszyscy przytaknęli
ochoczo. Zsunęliśmy wszystkie materace i położyliśmy się na nich jak popadnie.
- Ej stary! Zabierz mi łaskawie sprzed twarzy, to miejsce
gdzie nie pasują tic-tacki! – Powiedział Adam do Dana.
- Au! Nie mogę! Bill leży mi na nodze!
- To nie Bill, to ja. – oznajmił Marco.
- Sorry, mylicie mi się trochę.
- Złaź ze mnie! Przygniatasz mi rękę! – syknęła Sara do
Iana.
- Czy ja komuś przeszkadzam? – spytał retorycznie Doug,
leżący w poprzek, na mnie i Ricku.
- Ależ skąd. – wydusił z pod spodu Rick.
- Mógłbyś obciąć te włosy stary. – powiedział Tom do Marca –
ograniczają mi pole wiedzenia.
- No wiesz? A mój rockowy image? – odpowiedział żartobliwie
Marco.
Trochę trwało, zanim ułożyliśmy się w wygodnej dla każdego
pozycji. Chłopcy zaczęli opowiadać straszne historie, ale nie odnosiły one
większego efektu, bo co chwila ktoś wybuchał śmiechem.
Nagle, ni stąd ni zowąd Dan oświadczył bez krępacji:
- Wiecie chłopaki, jesteście spoko. Na początku to trochę
się was bałem.
Słowa były oczywiści skierowane do naszych metalowców.
Wszyscy zaczęli się śmiać.
- Spodziewałeś się, że będziemy odprawiać czarną mszę? –
spytał Bill z uśmiechem.
- Coś w tym stylu.
Nie słuchałam ich dalszej rozmowy, bo nagle poczułam, że
leżący obok mnie Tom, mnie obejmuje. I to bynajmniej nie w sposób czysto
przyjacielski. Nie podobało mi się to, ale leżeliśmy tak ściśnięci, że nie
miałam pola manewru. Po mojej drugiej stronie leżał Rodrick, a koło niego
Douglas. Gdy Tom zaczął, coraz bardziej mnie do siebie przytulać, uznałam, że
nie wytrzymam. Chciałam przeturlać się przez Ricka i wcisnąć się między niego a
brata. Byli oni jednak tak ściśnięci, że w efekcie wylądowałam na Ricku.
- No cześć mała, aż tak na mnie lecisz? – powiedział
żartobliwie.
- Możesz się troszkę przesunąć? – poprosiłam – Chciałabym
zamienić słówko z bratem.
- A tak ci nie wygodnie? – zaśmiał się Rick, ale przesunął
się w stronę Toma. Wcisnęłam się w powstałą lukę.
- To co chciałaś, siostra? – spytał Doug, niewzruszony tą
sytuacją.
- Ja? Nic. – odpowiedziałam. Doug spojrzał podejrzliwie
najpierw na mnie, potem na Ricka, ale nic nie powiedział.
Leżąc na Ricku stwierdziłam, że ma bardzo twarde mięśnie
brzucha. Zarumieniłam się, ale na szczęście było tak ciemno, że nikt tego nie
zauważył. Gdy ognisko wygasło, zrobiło się trochę luźniej. A to za sprawą
Adama, który zrezygnował z materace, na rzecz popiołu z ogniska.
Wszyscy się rozleniwili i zapewne zaraz byśmy usnęli, gdyby
Bill nie krzyknął:
- Mam pomysł! Złaźcie wszyscy!!
Przestraszeni zwlekliśmy się z nadmuchiwanych materacy.
Bill złapał jeden i pobiegł w las krzycząc:
- Kałabanga!!!!!!
Doug, Marco i Rick śmiejąc się, zrobili to samo. Nie
namyślając się długo, wszyscy poszli w ich ślady, choć zupełnie nie wiedzieli o
co chodzi.
Po kilku minutach przedzierania się przez las dostrzegliśmy…
jezioro! Metalowcy już dryfowali na materacach, po powierzchni fal.
- Dalej! Wskakujcie! – zachęcił Rick machając do nas ręką.
Nie zastanawiając się dłużej, ja i Sara położyłyśmy nasz
materac na wodzie i odbiłyśmy się od brzegu. Sara w ostatniej chwili urwała
gałąź, która posłużyła nam za wiosło.
Chwilę później byłyśmy już na środku jeziora, razem z
chłopakami.
- Skąd się wzięło jezioro w środku lasu?! – zapytałam.
- Wiesz, nudziło nam się kiedyś, wzięliśmy łopaty i
wykopaliśmy. Napełnianie wodą trochę trwało, ale efekt jest zadowalający. –
odparł Rick.
- Ale…?
- A czy to ważne? – zaśmiała się Sara.
Wszyscy zaczęli się chlapać. Każdy próbował oblać kogoś z
sąsiedniego materaca, a jednocześnie sam próbował uniknąć wody. Mnie i Sarze
szło najlepiej. Nasz materac był najbardziej zwrotny, jako że my jedyne
posiadałyśmy „wiosło”. Chłopcy widząc, że tak sobie z nami nie poradzą,
spróbowali innego sposobu. Bill, Rick, Doug, Marco, Ian i Tom ściągnęli
koszulki i wskoczyli do wody.
Widząc, że płynął w naszą stronę, Sara pisnęła i zaczęła
wiosłować ze zdwojoną siłą. Nic to jednak nie dało. Chwilę potem my i nasz
materac dryfowaliśmy osobno.
- No dzięki – powiedziałam z udawanym wyrzutem do Ricka.
- Do usług – uśmiechnął się. Włosy rozprostowały mu się od
wody i przykleiły do twarzy. Wyglądał słodko. Nie mogłam się jednak tym
zachwycać, bo chwilę potem zanurkował pod wodę. Wynurzył się dopiero
kilkanaście metrów dalej.
- Wow. Dobry jest! – powiedziałam.
- Śpiewanie wyrabia płuca – oświadczył Bill, podtapiający
właśnie, wyrywającą się Sarę.
Gdy już wszyscy mieli dość zabawy, powyłapywaliśmy nasze
materace i położyliśmy się na nich. Materacy było mniej niż nas, więc niektórzy
musieli dzielić je z innymi. Ja oczywiście byłam z Sarą. Dryfowaliśmy
bezwładnie po jeziorze patrząc w gwiazdy. Czułam się jak w niebie. Choć byliśmy
mokrzy, a na dodatek była jesień, zimno nie dokuczało. Była wyjątkowo ciepła
noc. Ukołysana lekkimi falami, wkrótce potem zapadłam w sen.
^^^^^^^^^^^^^^^
Rozdział dedykuję Inscriptum. Mam nadzieję, że nie wszystko
stracone. !
Wena powróciła z pełną parą. Mam nadzieję, że się spodoba!
;)
Autor: Ginger
Autor: Ginger
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz